- Nie żałuje pan zamknięcia stadionu Legii? Wywołał pan tą decyzją awanturę, a powody zdaniem wielu były błahe...
Jacek Kozłowski: - Nie, nie żałuję. A powody zamknięcia stadionu dla publiczności wcale nie były błahe. Ktoś kiedyś powiedział, że bezpieczeństwo może nie jest najważniejsze, ale bez bezpieczeństwa wszystko inne jest niczym. Ustaliliśmy wcześniej z prezesem Leśnodorskim, jak używać tak zwanych sektorówek, aby nie były narzędziem do zapewniania sobie anonimowości tym, którzy odpalają race. Niestety klub się z tego nie wywiązał i stąd kłopot. Legia dopuszcza do tego, że ci ludzie grają policji na nosie, są nieuchwytni, bo flaga zasłania monitoring i uniemożliwia identyfikację sprawców. Ja się na to nie zamierzam godzić.
Zobacz również: Bogusław Leśnodorski: Dialog z wojewodą nie ma sensu [WYWIAD]
- Ale wciąż pozostaje pytanie, czy trzeba było stosować odpowiedzialność zbiorową i karać ponad 20 tysięcy ludzi, zamykając cały stadion, a nie tylko jedną trybunę?
- W przypadku Legii zamknięcie trybuny niczego nie gwarantuje. Co się działo na meczu ze Steauą? Zamknięcie jednej trybuny przez UEFA spowodowało, że ci ludzie znaleźli się w sektorze rodzinnym. Generalnie ochrona to bardzo słaby punkt na tym stadionie. A co do prezesa Leśnodorskiego to jednego nie rozumiem. Jak to możliwe, że dla niego kilkadziesiąt osób odpalających race jest ważniejszych niż ponad 20 tysięcy innych, normalnie zachowujących się kibiców?
- Prezes Leśnodorski mówi jednak, że Legia ma najbezpieczniejszy stadion w Polsce!
- Ale nawet na najbardziej bezpiecznej drodze kierowca wariat może stworzyć zagrożenie. Przenosząc to na stadion: w rękach nieprzewidywalnych ludzi pirotechnika jest groźna i ja się na nią nie będę godził. Zresztą, o czym my mówimy - jest zakazana prawem i tyle.