"Super Express": - Zimą do Legii przyszło kilku nowych zawodników, ale to nie ciebie typowano na największe wzmocnienie. Czujesz satysfakcję, że udowodniłeś niedowiarkom, iż warto było na ciebie postawić?
Bartosz Bereszyński: - Nikomu nie chciałem niczego udowadniać, wszystko robię tylko dla siebie i klubu, w którym gram. Słyszałem głosy, że Bereszyński Legii niepotrzebny, co on może jej dać. Trudno, wszystkim nie dogodzisz.
- Spodziewałeś się, że trener Jan Urban przekwalifikuje cię z napastnika na prawego obrońcę?
- Jeszcze przed podpisaniem kontraktu trener powiedział mi, że widzi mnie na tej pozycji. Już na obozie w Hiszpanii ćwiczyłem grę w obronie, potem w sparingach i wywalczyłem sobie pozycję w drużynie.
- Wzorujesz się na którymś prawym obrońcy?
- Na Łukaszu Piszczku. On tak samo jak ja został przesunięty na obronę z ataku. Odkąd mam nową pozycję, z większą uwagą oglądam jego grę. A jest co naśladować: świetnie się ustawia, podłącza do ataku, doskonale wie, kiedy zaatakować rywala. Mnie brakuje jeszcze doświadczenia, ale ciężko pracuję.
- W reprezentacji Piszczek właściwie nie ma konkurencji na swojej pozycji. Niedługo będziesz z nim rywalizował?
- A kto by nie chciał... Jestem ambitnym zawodnikiem i kiedyś chciałbym być najlepszym prawym obrońcą w Polsce. Mój tata, Przemysław, grał kiedyś na obronie, rozegrał 235 meczów w Ekstraklasie. Chciałbym osiągnąć to, co on, albo i jeszcze więcej.
- Kiedy przychodziłeś do Legii, dostawałeś pogróżki od kibiców Lecha. Jest już spokojniej?
- Tak, skupiam się tylko na grze. Wtedy trochę tych głosów do mnie dochodziło, ale starałem się od tego odcinać. Bo mam jeden cel. Byłem już mistrzem z Lechem, teraz czas na tytuł z Legią.