"Super Express": - Czujesz już przedmeczowy stres?
Robert Lewandowski: - Nie, nie ma o tym mowy. Jest za to pełna mobilizacja. Koniecznie chcemy na Legii wygrać i zrobić kolejny krok w walce o tytuł. Jesteśmy przekonani, że Lecha stać, aby przywieźć z Warszawy trzy punkty.
- Jeśli strzelisz gola, to pewnie będziesz się podwójnie cieszył. Zemsta bywa słodka...
- Staram się tak nie myśleć, ale... Moment kiedy uznano, że jestem niepotrzebny w Legii, był jednym z najtrudniejszych w moim życiu. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Na szczęście znalazło się dla mnie miejsce w Pruszkowie. A wracając do pytania. Pewnie, że gdybym to ja zdobył zwycięskiego gola, to byłaby pełnia szczęścia.
- W niedzielę, pod nieobecność Rengifo, odpowiedzialność za zdobywanie bramek spadnie na ciebie. Warszawska publiczność na pewno nie ułatwi ci zadania. Nie boisz się gwizdów?
- Zdziwiłbym się, gdyby publiczność na mnie gwizdała. Przecież nawet nie zagrałem w pierwszej drużynie Legii. To nie ja odszedłem z Legii, to ze mnie tam zrezygnowano. Teraz - kiedy patrzę z perspektywy na tamto zdarzenie - myślę, że była to dobra szkoła życia. Nauczyłem się, że nie ma co oglądać się na innych.
- Niedzielny mecz ostatecznie rozstrzygnie o mistrzostwie?
- Myślę, że nie. Pozostanie jeszcze pięć kolejek. Wszystko może się zdarzyć. Legia zagra jeszcze z Wisłą i Śląskiem. Nas też czekają wyjazdy do Wrocławia i mecz z walczącą o tytuł Polonią. Walka będzie toczyć się do ostatniej kolejki.