"Super Express": - W ciągu tygodnia trzykrotnie zmieniałeś zdanie. Jaka jest twoja ostateczna decyzja? Odchodzisz do Hannoveru czy nie?
Paweł Wszołek: - Od początku cały transfer był organizowany na wariackich papierach. Kiedy się dowiedziałem, że Niemcy mnie chcą, miałem dziesięć godzin na zastanowienie. Przeanalizowałem za i przeciw i byłem na nie. Jestem na tyle młodym zawodnikiem, że powinienem jeszcze zostać w Polsce i wiosną udowodnić, że te kilka dobrych meczów w moim wykonaniu nie było dziełem przypadku. Nie było sensu wyjeżdżać już teraz, gdy Hannover jest tuż przed startem rundy wiosennej w Bundeslidze, a ja na początku przygotowań. Skazałbym się na ławkę rezerwowych. To nie miało sensu.
- Skoro od początku byłeś na nie, to dlaczego w sobotę podpisałeś umowę z tym klubem?
- Nie podpisałem żadnego kontraktu! W sobotę spotkałem się z dyrektorem Hannoveru Joergiem Schmadtkem i trenerem przygotowania fizycznego Edwardem Kowalczukiem. Od początku mówiłem, że teraz nie chcę wyjeżdżać. Kluby doszły do porozumienia, ustalono kwotę transferu, ale ja byłem cały czas na nie. Niemcy namawiali mnie, bym jeszcze się zastanowił, dali mi czas do środy 17 stycznia. Podpisałem, że do tego dnia się określę, czy chcę do nich przejść, czy nie. I tyle.
- Prezes Król zachęcał cię do transferu?
- Miałem naciski z Polonii. Momentami odnosiłem wrażenie, że chcą mnie wypchnąć z klubu. Bardzo w porządku zachował się trener Stokowiec. Szczerze porozmawialiśmy. Powiedział, że to jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu i muszę się dobrze zastanowić.
- A kiedy ostatnio dostałeś jakieś pieniądze z Polonii?
- Półtora miesiąca temu.
- W Hannoverze - jeśli wierzyć nieoficjalnym informacjom - zarobiłbyś przez rok pół miliona euro.
- Tyle że jeśli wyjadę, to żeby grać! Nie zamierzam nigdzie siedzieć na ławce! Chcę zmienić ligę, ale latem. A godne pieniądze jeszcze zdążę zarobić.