"Super Express": - Serce zabije szybciej, kiedy w pierwszym meczu po powrocie do Ekstraklasy Zagłębie zmierzy się z pańskim byłym klubem - Ruchem Chorzów?
Arkadiusz Piech: - Nie wiadomo, czy w ogóle zagram, bo mój certyfikat ciągle mają Turcy, a oni z niczym specjalnie się nie spieszą. Ale podobno jego przesłanie to kwestia kilku godzin, więc jest nadzieja, że znajdę się w kadrze na to spotkanie. W Ruchu spędziłem piękne chwile, wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski, ale to przeszłość. Dziś liczy się Zagłębie.
- Po pana powrocie do Polski odezwą się głosy, że Piech dołączył do długiej listy piłkarzy, którzy z zagranicznych wojaży wracają przegrani.
- Polak za granicą musi być dwa razy lepszy od miejscowego, codziennie trzeba coś udowadniać, a i tak nie ma pewności, że ciężka praca na treningach przełoży się na miejsce w składzie. Ale niczego nie żałuję. Wracam mądrzejszy o wiele doświadczeń i gdy wypełnię kontrakt z Zagłębiem, a pojawi się jakaś fajna oferta z zagranicy, to znów zaryzykuję.
- W Sivassporze nie widział dla pana miejsca mistrz świata z 2002 roku, słynny Roberto Carlos. Czym pan podpadł brazylijskiemu trenerowi, że ten odsunął pana od zespołu?
- Niczym. Po prostu kiedy po urlopach stawiliśmy się w klubie, okazało się, że trener sprowadził siedmiu nowych zawodników i musiał im zrobić miejsce w kadrze. Wśród tych, z których zrezygnował, byłem i ja.