"Super Express": - Jak pan mógł nie widzieć, że Artur Jędrzejczyk wyciągnął piłkę zza boiska, skoro stał pan metr od zdarzenia?
Sebastian Jarzębak: - Do zdarzenia doszło w strefie, która była martwym punktem, jak widok w bocznym lusterku w samochodzie w czasie zmiany pasa ruchu. Jest taki moment, w którym kierowca nie widzi auta jadącego obok niego. Gdybym stał na linii końcowej boiska, pewnie bym to wychwycił. Niestety, musiałem się cofnąć, by nie staranował mnie piłkarz. Wtedy na chwilę straciłem kontrolę nad piłką i... wystarczyło. Na wideo widać, że futbolówka przekroczyła linię o około 20 cm. Zabrakło mi praktyki sędziego asystenta, wyczulonego na to, czy piłka opuściła plac gry. Z braku doświadczenia wynikła jakaś blokada. Nie mogłem pokazać, że piłka wyszła za boisko, bo tego nie widziałem, a tylko czułem. Pech chciał, że po tej akcji padł gol. Gdyby nie to, nikt dziś by o tym nie mówił.
- To nie była jedyna kontrowersyjna decyzja sędziów w tym spotkaniu krzywdząca Wisłę. Nie podyktowaliście też rzutu karnego za zagranie Jodłowca ręką w polu karnym.
- W tym przypadku zawodnik został "nastrzelony" w rękę przez kolegę z drużyny (Michała Żewłakowa - przyp. red.). Nie spodziewał się tego, pozycja ciała była naturalna, więc o "jedenastce" nie mogło być mowy.
- Teraz nie ominie pana surowa kara.
- Mam świadomość pomyłki i jestem gotów za nią zapłacić. Czekam na decyzję przełożonych.