Do warszawskiego klubu serbski pomocnik trafił jako nieznany nikomu 22-latek. Praktycznie całą karierę związał z Legią. - Kiedy tu przyjechałem, powtarzałem, że moje serce oddałem Partizanowi Belgrad. Prawda jest jednak taka, że to była taka młodzieńcza miłość. Mój najdłuższy związek to Legia i to jej najwięcej zawdzięczam. Ale teraz jestem w Koronie i nie chcę za dużo myśleć o tym, co mnie łączy z Legią. Muszę żyć sprawami kieleckiej drużyny, sentymenty idą na bok - mówi "Vuko".
Po tylu latach spędzonych na Łazienkowskiej Serb musi uważać, żeby schodząc z murawy, nie pomylić szatni.
- Zdążyłem się przyzwyczaić, ale pomyłki nie będzie, aż tak źle z moją inteligencją nie jest - śmieje się pomocnik Korony. - Choć wychodząc na tę murawę jako rywal Legii, będę czuł się dziwnie. Jestem jednak pewien, że nie będę miał problemów z motywacją, zrobię wszystko, żeby legionistom zaszkodzić. Będę zapieprzał jak zawsze, zresztą za taką postawę byłem w Warszawie szanowany.
Vuković był rzeczywiście ceniony przez kibiców Legii za charakter i ogromną waleczność. Z szacunkiem było jednak już różnie. Wielu fanów nazywało go Pinokiem po tym, jak w prasie pojawiły się informacje, że Serb negocjował z Wisłą (piłkarz zarzekał się, że w innym polskim klubie niż Legia nigdy nie zagra).
- Ciekawe, jak fani mnie teraz przyjmą, pewnie tak jak na to zasłużyłem - komentuje "Vuko".
- W koszulce Legii zawsze zasuwałem na całego, nie mam sobie nic do zarzucenia.
Zapowiada się ciekawy pojedynek w środku pola - Vuković kontra 18-letni Ariel Borysiuk. Dwaj piłkarze bardzo się lubią, Serb pełnił rolę opiekuna i mentora młodziutkiego Polaka, który nazywa go... ojcem.
- Ciekawe, jak sobie "synek" ze mną poradzi. Psychicznie się raczej nie spali, bo to charakterny chłopak. Ale łatwego życia mieć ze mną nie będzie - uśmiecha się "Vuko".