„Super Express”: - Pięć zespołów włoskich w półfinałach europejskich pucharów! Rok i dwa lata temu był tylko jeden. Serie A wraca do roli potęgi?
Marek Koźmiński: - Bardzo spokojnie bym do tego podszedł. Bez euforii, że jest już rewelacyjnie - bo nie jest. Ale też nie powiedziałbym, że jest to jednoroczny przypadek. To po prostu powolny powrót piłki włoskiej na najwyższy europejski poziom futbolu klubowego. Pamiętamy wszyscy hegemonię ligi włoskiej i tamtejszych drużyn w latach 90. i na początku XXI wieku. Potem pojawiła się z wielką siłą liga hiszpańska, sporadycznie doskakiwać zaczęła jedna-druga drużyna niemiecka, Paris St. Germain, no i przede wszystkim liczni przedstawiciele Premier League, z ogromnymi pieniędzmi. Serie A zeszła na niższy wymiar. Dziś jest ich pięć w półfinale, ale – paradoksalnie – bez tej najlepszej.
- Czyli bez Napoli?
- Tak jest. Ligę zdominowało, ale akurat w tym momencie sezonu, w którym decydowała się sprawa awansu do najlepszej czwórki Champions League, wpadło w niewielki dołek, co zostało świetnie wykorzystane przez konkurenta zdeklasowanego w tabeli na krajowym podwórku – czyli AC Milan. Generalnie, wracając do pierwszego pytania: liga włoska jest dziś na arenie międzynarodowej lepsza, niż jeszcze pięć lat temu, ale daleko jej do pozycji z przełomu wieków. Powoli jednak zmierza w kierunku drugiego miejsca w Europie. Drugiego, bo liga angielska jest i jeszcze jakiś czas będzie poza zasięgiem. Natomiast o drugie miejsce z Serie A dziś może konkurować chyba tylko Bundesliga, bo już w Primera division dysproporcja między czołówka a drużynami z dołu tabeli jest dużo większa, niż w ligowej stawce we Włoszech czy w Niemczech.
- Pucharowy ranking za obecny sezon potwierdza pańskie słowa. Włochy ustępują w nim miejsca tylko Anglii.
- No widzi, cyfry nie kłamią. Potwierdzają, że jest to powolne odbudowywanie pozycji włoskiego futbolu. Ale do hurraoptymizmu daleko. Włosi są biedniejsi niż Angole, włoskie kluby są mniej zamożne niż Real czy Barcelona.
- Ale nie można wykluczyć, że zgarną w tym sezonie trzy puchary!
- Szansa jest, oczywiście, skoro wciąż grają we wszystkich trzech pucharach. Ale oczywiście triumf Włochów w Champions League byłby ogromnym zaskoczeniem, choć finał to jeden mecz i wszystko może się w nim zdarzyć.
- A która z mediolańskich ekip jest, pana zdaniem, faworytem półfinału?
- Inter dziś jest mocniejszy. Ma – po pierwsze – lepszych zawodników, po drugie – dziś po prostu jest w lepszej formie. Ale to są derby, a w derbach różne rzeczy świat widział… Na pewno jednak faworytem finału zwycięzca tych derbów nie będzie.
- Natomiast Juventus jest faworytem Ligi Europy?
- Wydaje mi się, że tak. Choć absolutnie nie gra wielkiego futbolu. Trudno tę drużynę poskładać, trudno ustabilizować jej formę. Dušan Vlahović raz gra lepiej, raz gorzej; a jak już ma te lepsze momenty, to bramek nie strzela. Angel Di Maria ma przebłyski geniuszu, ale właśnie – to są tylko przebłyski, które przeplata z występami poniżej poziomu. Ale nie ulega wątpliwości, że nazwiska – a więc i potencjał – Juventus ma.
- Mentalnie może jednak Juve „zabić” dziewięciopunktowa kara, która znów spycha go w Serie A na miejsce niedające prawa gry w Champions League…
- Ja myślę, że oni byli przyzwyczajeni do myśli, iż kara ich nie ominie. Wiedzą, że są w oku cyklonu, który raz wieje mocniej, a raz słabiej. Natomiast ta decyzja może mieć wpływ na „mercato”. Ewentualny brak kwalifikacji do Ligi Mistrzów dla takiego klubu jak Juventus jest ekonomicznym zabójstwem. I zapewne wpłynie na to, jak kadra turyńczyków będzie wyglądać w kolejnym sezonie. Natomiast na końcówkę sezonu – nie.
- Wygrywając Ligę Europy, można sobie zapewnić grę w Lidze Mistrzów.
- To może być ostatnia deska ratunku dla Juve. Dlatego z tego punktu widzenia ta końcówka pucharowych rozgrywek jest dla turyńczyków bardzo ważna.
- Dla naszych graczy w jego barwach też? Dla Arkadiusza Milika na przykład?
- Na pewno. Arek wciąż jest, niestety, chimeryczny. Potrafi strzelać przepiękne bramki, ale też – co widzieliśmy niedawno – zepsuć karnego w sposób śmieszny. W Turynie widzą i jego potencjał, i tę chimeryczność. Więc ewentualny awans do Champions League – czy przez Serie A, czy Ligę Europy – będzie mieć wpływ na jego losy. Juve nie gra w Lidze Mistrzów? Dla zrównoważenia budżetu sprzedaje Vlahovicia, więc pojawia się szansa na pozostanie Arka w klubie. Juve przebija się do Champions League? Wtedy nie musi sprzedawać Serba, licząc na to, że będzie grać lepiej niż w obecnym sezonie. I wówczas brakuje miejsca dla Milika. Tym bardziej, że trzeba by za jego transfer zapłacić. Dużo jest wątków – od sportowego po ekonomiczny – że musimy jeszcze poczekać na wyjaśnienie sytuacji Arka.
- Sęk w tym, że akurat w Lidze Europy polski napastnik – również z powodu kontuzji – specjalnie się nie nagrał. Podobnie może być teraz, w końcówce rozgrywek, bo akurat w nich Vlahović gra i strzela bramki!
- Vlahović generalnie – z racji stylu gry, bycia klasyczną dziewiątką, no i wydanych na niego pieniędzy – jest numerem jeden. Arek został wzięty do Juve jako ten pierwszy rezerwowy. Znalazł dla siebie, zwłaszcza na początku sezonu, miejsce na boisku, ale później wpadł w sportową dziurę, po której przyszła epoka wzlotów i upadków. Nikt nie zaprzecza, że ma potencjał, ale w ostatnich pięciu latach albo leczy kontuzje, albo gra w kratkę.
- W przypadku Wojciecha Szczęsnego brak Champions League dla Juve też może mieć znaczenie dla jego losów?
- Oczywiście. Wojtek ma ostatni rok kontraktu i wcale bym się nie zdziwił, gdyby Juve – jeśli będzie źle sportowo i ekonomicznie – chciał go tego lata sprzedać. Bo to ostatni moment, kiedy można wziąć za niego rozsądne pieniądze; wciąż jest przecież bramkarzem topowej klasy. Generalnie decydować będą pieniądze, stan finansów klubu. Ktoś w Turynie będzie ważył te szale...
- Mówi pan, że Juve jest dla pana faworytem do triumfu w Lidze Europy. Ale musi ograć Sevillę, która rozbiła Manchester United…
- Jest ciut mocniejszy od Sevilli. Ale tak nieznacznie, że mogą zdecydować niuanse. Kunszt jednego zawodnika, stały fragment, przypadkowy błąd.
- W drugiej parze Roma w starciu z Bayerem Leverkusen chyba jest bardziej zdecydowanym faworytem?
- Na pewno to słabsza para. Romie ostatnio nie idzie w lidze, jest w dołku. Dwa miesiące temu była mocniejsza, dziś szanse rozkładam „pół na pół”.
- Roma ma jednak Jose „The Special One” Mourinho. Ktoś powie, że „zbiera okruchy z pańskiego stołu”, ale rok temu był triumf w Lidze Konferencji, więc i Ligą Europy też nie pogardzi...
- Zbiera, bo ma świadomość, że nie ma drużyny mogącej aspirować do wielkich rzeczy. Awans do finału LE byłby sukcesem, a jej wygranie – sukcesem gigantycznym, dającym przepustkę do Champions League, o czym już mówiliśmy.
- Jak, w pańskiej opinii, rozwija się Nicola Zalewski?
- W zeszłym sezonie czynił gigantyczne postępy, w rundzie jesiennej - duże, ale wiosną powrót po kontuzji Leonardo Spinazzoli trochę ten jego rozwój spowolnił. Atutem Nicoli jest to, że może grać i na lewej, i na prawej pomocy. I jeszcze to, że Mourinho go lubi, ciągnie do góry. Ale przyszły sezon będzie kluczowy dla jego oceny: czy to już piłkarz przez duże „P”.
- W Romie przyglądamy się jeszcze Jordanowi Majchrzakowi – już z debiutem w Serie A. Myśli pan, że przez minionych parę miesięcy zapracował na wykupienie go z Legii?
- Nie wiem. Natomiast jego przykład pokazuje, że talenty w Polsce wciąż się rodzą. Mamy Benedyczaka, który odpalił w Parmie; Wiśniewskiego grającego w Spezii; Walukiewicza, który wreszcie zaczął się pokazywać w Empoli; rośnie wspomniany Zalewski; w Napoli krok za kroczkiem idzie w górę bramkarz Idasiak. Jest pięć-siedem nazwisk, o których w perspektywie dwóch-trzech lat można myśleć w kontekście reprezentacyjnym. Włosi – za rozsądne pieniądze – kupowali młodych chłopaków, czyli „towar do obróbki”. A że potrafią to robić, cieszmy się. Bo Serie A – jak sobie powiedzieliśmy - to nie jest byle jaka liga. Będziemy mieć z tego efekty!