Robert Lewandowski i Mario Goetze, Borussia Dortmund

i

Autor: East News

REAL - BORUSSIA. Tydzień cudów?

2013-04-30 12:52

Coś, co jeszcze tydzień temu wydawało się czystą fantazją, dzisiaj musimy uznawać za bardzo prawdopodobny scenariusz. Niemieckie drużyny detronizują hiszpańskie potęgi. Wydaje się jednak, że to tylko nowe otwarcie Bayernu, połączone z ostatnim akordem granym przez świetnie skomponowaną - ale rozpadającą się - Borussię...

Już od połowy tego sezonu można było usłyszeć głosy przebąkujące o tym, że Bundesliga pewnie zmierza po miejsce w ścisłej czołówce europejskich lig. Nikt jednak nie wyobrażał sobie tak spektakularnego, że wręcz sprawiającego wrażenie pieczołowicie przygotowanej sukcesji, pokazu siły. Oto po pierwszej rundzie półfinałowych zmagań w Lidze Mistrzów, w której dwie najlepsze niemieckie drużyny podejmowały swoich odpowiedników z będącej na czele europejskich rankingów Primera Division, bilans wynosi 8:1 (!) na korzyść Niemców.

Można odnieść wrażenie, że spektakularna detronizacja – bo tak trzeba nazwać najwyższą od 1997 roku porażkę – niedoścignionej od czasu objęcia przez Guardiolę Barcelony dokonana przez Bayern wywróciła piłkarską Europę do góry nogami. To, co stało się w środę, to kontynuacja zapoczątkowanego przez Bawarczyków pięknego kibicowskiego snu. Podobnie emocjonujących półfinałów LM (9 bramek w 2 meczach!) nie było nigdy w historii tych rozgrywek.

Zabawne, że prorocze głosy wieszczące koniec epoki pod znakiem hiszpańskiej maestrii tonują sami Niemcy, twierdząc, że na podstawie jednego sezonu nie można orzekać o przeniesieniu piłkarskiego środka ciężkości do ich kraju. Prawdopodobnie mają rację, nie zmienia to jednak faktu, że po raz pierwszy od 2009 roku, który zapoczątkował niekwestionowaną dominację Barcelony, widzimy na boiskach Ligi Mistrzów prawdziwe szaleństwo. Jak pisze na swoim blogu Rafał Stec, tiki – taka bywała już przegrana – Bayern pierwszy się nad nią znęcał. Po końcowym gwizdku w Monachium powiał wiatr historii…


…który w jak najlepszym stylu podchwyciła dzień później Borussia i Robert Lewandowski, który dokonał niewyobrażalnego. Cztery bramki w półfinale Pucharu Europy strzelił ostatnio w 1960 roku mityczny już Puskas, zaś samemu Realowi w tych rozgrywkach żaden zawodnik nigdy nie wbił w jednym meczu tylu goli. Polacy wreszcie mają swojego bohatera, który w środę ostatecznie przeobraził się w futbolową megagwiazdę. Jeżeli przed meczem informacja na temat domniemanego przejścia Lewandowskiego do Bayernu była obecna jedynie w polskich serwisach, to dzisiaj spekulacje na temat „Lewego” powtarzają codziennie takie gazety jak brytyjski „The Guardian” czy hiszpańska „Marca”, zainteresowanie regularnie wyraża sam Sir Alex Ferguson.

Stworzona przez Kloppa drużyna przeżywa swoje ostatnie chwile; Bayern ogłosił już, że podkupił genialnego wychowanka Borussii, Mario Gotze, za 37 milionów euro. Buńczuczne zapowiedzi szefostwa klubu z Dortmundu, że zrobią wszystko, by zatrzymać Lewandowskiego, to zupełna fikcja; na ewentualnym transferze Polaka mogą w tym momencie ugrać sporo ponad 30 mln. euro, w przyszłym roku „Lewy” odejść będzie mógł za darmo.

Borussii na taką ekstrawagancję zwyczajnie nie stać. Te okoliczności tylko dodają dramaturgii zaistniałej sytuacji – to ostatnia szansa dortmundczyków, żeby zawalczyć o najcenniejsze klubowe trofeum. Będzie to jedyne słuszne i sprawiedliwe uhonorowanie tej drużyny, która przez ostatnie dwa lata swoim oszałamiającym, kombinacyjnym stylem gry zyskała sobie rzeszę fanów. Szczególnie w Polsce, gdzie lubimy nawet tę drużynę określać mianem „polskiej Borussii”.

Dzień przed rewanżem na Bernabeu warto sobie zdać sprawę, że to na pewno ostatni sezon, kiedy możemy się tak ekscytować występami dortmundzkiego tria. I docenić, że w końcu doczekaliśmy się piłkarza naprawdę światowej klasy, który odgrywa pierwsze skrzypce w może najciekawszym sezonie Ligi Mistrzów od czasu jej powstania. Eksperci jednogłośnie mówią już o niemieckim finale na angielskiej ziemi. Nie sądzę, żeby Bayernowi mogła się stać krzywda. Ale w Madrycie… Przeczuwam cudów ciąg dalszy! We wtorek pozostanie jedynie zapiąć pasy i śledzić dziejącą się na naszych oczach historię.



Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze