Kibicom futbolu to nazwisko nie jest obce. U progu wieku w barwach GKS-u Katowice grał jego ojciec, Mirosław. Był juniorskim i młodzieżowym reprezentantem Polski, wystąpił też dwukrotnie w zespole narodowym. Od dwóch dekad mieszka w Grecji, grał tam w barwach Iraklisu i PAOK-u z Salonik oraz Verii. Teraz pełni rolę asystenta trenera drugiej drużyny PAOK-u. Obowiązki służbowe uniemożliwiają mu więc wyjazd na Węgry, ale pęka z dumy, oglądając ma ekranie telewizora występy syna. Zresztą nie tylko on...
„Super Express”: - Syn wespół z kolegami gromi rywali w finałach mistrzostw Europy, a pan siedzi przed telewizorem???
Mirosław Sznaucner: - Zostałem w Grecji, to prawda. Wciąż gramy ligę, mamy jeszcze cztery mecze, nie mogłem pojechać na Węgry. Ale żona pojechała. Samochodem. Była na spotkaniu z gospodarzami, zostaje na mecz z Walijczykami. Na ćwierćfinale jej nie będzie, ale jeśli chłopaki wygrają, doleci samolotem na półfinał. A ja ewentualnie na finał.
- Piękny plan, oby się spełnił! A jak to się stało, że Maksymilian, urodzony już w Grecji, trafił do reprezentacji juniorów?
- Poprosiłem Piotrka Włodarczyka o kontakt do trenera reprezentacji Polski w roczniku Maksa. Kiedy go dostałem, zatelefonowałem do trenera Włodarskiego i zaproponowałem, że wyślę mu nagrania z meczów PAOK-u. Zapytałem też, czy jeśli Maks się spodoba, mógłby liczyć na zaproszenie na konsultację kadry. Za trzy tygodnie trener się odezwał i zaprosił Maksa na wyjazd do Izraela. Wtedy, w marcu 2022, nikt go nie znał. Ale od tamtej pory był na każdym zgrupowaniu. I pomalutku sobie wywalczał pozycję. Dziś gra w podstawowym składzie.
- Grecy nie próbowali „podebrać” Maksa?
- Było z greckiej federacji zapytanie, dużo wcześniej przed moim telefonem do Polski. Grecy kołowali mnie, że Maks dostanie paszport – bo tu się przecież urodził – i zagra dla nich. „Będzie wiodącą postacią reprezentacji” – mówili mi działacze. Ale Maks sam zdecydował, i to od razu. „Czuję się Polakiem i tylko dla reprezentacji Polski będę grać. Tak jak tato” – powiedział. Nie chciał słyszeć o żadnej inne wersji!
- Pan był bocznym obrońcą. Syn – zazwyczaj na „szóstce” – dzieli piłkami. Od początku?
- W młodszych kategoriach wiekowych grał jako skrzydłowy. Potem miał roczny epizod na lewej obronie. Ale od U-12 jest ustawiany jako środkowy pomocnik. Pasuje mu to, dobrze się tam czuje. Moim zdaniem świetnie czyta grę, spaja obronę z linią ataku. A w grze ofensywnej też piłka mu nie przeszkadza.
- Udowodnił to golem strzelonym Węgrom. Pierwszym w reprezentacji!
- Ważnym, bo Maks rzeczywiście nie zdobywa goli hurtowo. W klubowej drużynie U-17 miał może 2-3 bramki, ale do tego całkiem sporo asyst. W U-19 – bo teraz gra w PAOK-u ze starszymi - też skończył sezon chyba z pięcioma asystami.
- Jak się panu podobał Maks w meczu z Węgrami?
- Ucieszyłem się oczywiście z bramki, choć trzeba przyznać, że Maks... nie wszedł dobrze w mecz. Może dlatego, że pierwszy raz grał przy tak wielkiej publiczności, na dodatek przeciwko gospodarzom. Więc trochę presji było. Przez pierwsze 20 minut popełniał drobne błędy i nie bardzo mi się podobał. Zresztą on sam to czuł. Rozmawialiśmy po meczu. „Kurde, tato, na początku średnio mi szło” – usłyszałem od niego. Miał świadomość błędu w pierwszych chwilach: zbyt słabego podania do stopera, po którym przeciwnicy przejęli piłkę i stworzyli okazję. Mocno go to zestresowało i miał potem słabsze 10-15 minut, zanim opanował nerwy. Ale w końcu złapał rytm i już był mocnym punktem drużyny.
- Sam gol: palce lizać! Lewa nóżka jak u taty?
- Maks jest lewonożny, choć prawej też sprawnie w grze używa. Ale w tej sytuacji zdecydowała jego dobra technika: widać było przyjęcie piłki od razu z ustawieniem jej do strzału.
- Był wybuch radości przed ekranem?
- Oczywiście. Oglądałem mecz w towarzystwie Leona – drugiego syna, grającego w drużynie U-14 w PAOK-u. Przybiliśmy piątkę, ale… to i tak nic w porównaniu z reakcją mojej mamy!
- To znaczy?!
- Jak mi opisał w rozmowie telefonicznej mój brat, po golu Maksa podbiegła do telewizora i „przez ekran” wycałowała wnuka. Potrafię to sobie wyobrazić, bo mama zawsze bardzo mocno przeżywała również moje mecze.
- Z jakim nastawieniem Maks wyjeżdżał na mistrzowski turniej?
- Był bardzo pewny - siebie i możliwości drużyny. „Nie ma dla nas przeciwnika, ani w grupie, ani dalej” – mówił. „My gramy naszym ulubionym stylem 3-5-2, bardzo ofensywnie. Zobaczymy, czy Włosi albo Serbowie wytrzymają nasz pressing i ofensywę”.
- Dziś jeszcze nie wiemy, z kim Biało-Czerwoni zagrają w ćwierćfinale. Ale myśli pan, że może być medal?
- Ćwierćfinał oczywiście będzie kluczowy, a przeciwnik - bardzo wymagający. Ewentualne zwycięstwo naszych będzie mieć jednak ogromne znaczenie motywacyjne, mentalne dla chłopaków. Pokonanie kolejnego mocnego rywala może sprawić, że już nie będzie dla nich „sufitu”.
- Właściwie to już go nie ma. W niedalekiej przeszłości strzelali już po pięć goli Anglikom czy Belgom!
- Muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem tej drużyny, jej stylu. Chłopaki grają wysokim pressingiem, nie boją się atakować przeciwnika już na jego połowie. Taka gra kosztuje dużo zdrowia, ale mam wrażenie, że są świetnie przygotowani motorycznie. Przejmują mnóstwo piłek w okolicach pola karnego przeciwnika. To może być zaskoczenie dla takich rywali, jak Hiszpanie czy Włosi. Te drużyny zwykle nie są przygotowane na taki sposób gry przeciwnika; najczęściej przecież napotykają rywali, którzy bronią głęboko i czekają na okazję do kontry.
- Jak się odnalazł w nowej grupie rówieśniczej?
- Nie znał ani trenera, ani nikogo ze sztabu, ani żadnego z chłopaków. Na pierwszym zgrupowaniu może był małomówny, trochę z boku. Ale już na kolejnym śmiało wszedł w grupę. Jest pewny siebie, łatwo nawiązuje kontakty. Z tego, co wiem, trzyma z chłopakami z Niemiec: z Mike’em Hurasem, z Nico Adamczykiem – może na tej zasadzie, że oni też czuli niepewność, niepokój, kiedy przyjeżdżali na ich pierwsze zgrupowania.
- Zespół U-19 PAOK-u został w tym sezonie wicemistrzem Grecji. Maks przyniósł do domu medal?
- Medali nie dostawali (śmiech). PAOK był mistrzem półmetka, z kilkupunktową przewagą nad późniejszym mistrzem z Pireusu. Wiosną jednak Olympiakos – poza meczem z nami – wygrał wszystkie spotkania, a nasi parę razy pogubili punkty. Ale o ile prawie wszystkie kluby grały chłopakami z rocznika 2004, czyli podstawowego dla tych mistrzostw, o tyle w naszym zespole występowało sporo zawodników młodszych o rok, albo nawet – jak Maksymilian – o dwa lata. Myślę, że w kolejnym sezonie nikt już tytułu PAOK-owi nie zabierze.
- Profesjonalny kontrakt z klubem już podpisał?
- Owszem; w październiku na trzy lata.
- Jest szansa na awans do drużyny seniorskiej PAOK-u?
- Niedawno jeden z chłopaków przeskoczył bezpośrednio do pierwszej drużyny, potem od czasu do czasu schodził grać do rezerw. Druga droga dla Maksa wiedzie właśnie przez rezerwy.
- A pan jest w sztabie szkoleniowym tego zespołu, prawda?
- Tak, jako asystent pierwszego trenera. Już myślałem o tym, jakby to było, gdyby Maks trafił do nas. Pewnie obaj nie czulibyśmy się komfortowo; nie wiadomo, jak odbieraliby tę sytuację jego koledzy z szatni… Chyba obaj wolelibyśmy tego scenariusza uniknąć (śmiech)
- Zdarza się czasami, że Maks przychodzi po radę do taty?
- Rzadko rozmawiamy o jego meczach. Podobnie zresztą jak w przypadku młodszego syna. Wie pan, w tym wieku najważniejszym piłkarskim autorytetem jest trener, a nie ojciec! Ma być tak, jak powiedział trener!