- Stało się, stało się! Nie wracamy do domu, widzieliście to?! Nie budźcie mnie z tego snu. Możecie sobie buczeć, Anglicy, ale to Islandia zagra z Francją. Możecie wracać do domu. Możecie wyjść z Europy. Możecie sobie jechać do diabła, gdziekolwiek! - wrzeszczał, tracąc głos, komentator islandzkiej telewizji Gudmundur Benediktsson.
Islandia ma 21 000 piłkarzy. W Anglii jest 40 000 klubów. Trener Roy Hodgson inkasował 4,6 mln dolarów rocznie. Menedżer islandzkiej kadry Heimir Hallgrimsson na co dzień pracuje jako dentysta. Bramkarz Hannes Halldorsson do niedawna zajmował się reżyserią filmową.
- To zawstydzające, bo wiemy, że jesteśmy lepszym zespołem. Nie da się tego wytłumaczyć - skomentował Wayne Rooney, który zdobył z karnego jedyną bramkę dla Anglików w tym upokarzającym widowisku.
- Anglia pobita przez kraj, gdzie jest więcej gejzerów niż zawodowych piłkarzy - zauważył słynny Gary Lineker.
- Myśleli, że to będzie łatwizna. A my wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie wygrać - nie ukrywał lider sensacyjnych triumfatorów Gylfi Sigurdsson, który ligę angielską zna najlepiej spośród Islandczyków, bo jest kolegą Łukasza Fabiańskiego w Swansea. Jego żona Alexandra Ivarsdottir była kilka lat temu Miss Islandii.
Ale inni gracze z wyspy gejzerów to też nie są ludzie znikąd. Kolbeinn Sigthorsson gra w Nantes, Birkir Bjarnason w FC Basel, Ragnar Sigurdsson w Krasnodarze, a Alfred Finnbogason w Augsburgu.
- Ten dzień zapamiętamy do końca życia, a przecież kolejna szansa przed nami - mówi przed ćwierćfinałem z Francuzami Hallgrimsson, który po ME przejmie kadrę od szwedzkiego trenera Larsa Lagerbaecka.