"Super Express": - Po remisie z Mołdawią (1:1) możemy mieć jeszcze chociaż cień nadziei na awans do przyszłorocznego mundialu w Brazylii?
Jan Domarski: - Nie mamy już żadnych szans! Ta kadra jest w agonii. Ale czy może być inaczej, skoro nie mamy zespołu? W pierwszej połowie w Kiszynowie jeszcze jakoś to funkcjonowało, ale w drugiej więcej było gry w poprzek i do tyłu niż ataków na bramkę. Wyraźnie było widać, że nasi nie wytrzymali kondycyjnie. Co miał zrobić Lewandowski, jeśli nie otrzymywał podań? A jak się cofnął po piłkę i zagrał w pole karne, to tam nikogo nie było. Co tu gadać, po przerwie fatalnie to wyglądało.
- Receptą na poprawę gry reprezentacji będzie zmiana trenera?
- Nawet jeśli Fornalik odejdzie i zastąpi go ktoś z zagranicy, to nic nie da. Dlatego, że nie mamy zawodników. Leży szkolenie młodzieży, nie ma z kogo wybierać. Jeśli kontuzji doznaje Glik i jest problem, bo obrona się rozsypała, to coś tu jest nie tak. Jaka może być selekcja, gdy zawodników z naszej ligi nadających się do kadry można policzyć na palcach?! Za moich czasów, jak kontuzji doznał Lubański, to był Domarski. Jak nie ja to Szarmach, Marx, Kmiecik lub Kapka. A teraz jest pustynia. Ale tak jest nie tylko w piłce. Minister Mucha jednym odbiera dotacje, innym daje, a potem jest loteria, czy na olimpiadzie zdobędziemy dwa czy cztery medale. Wszystko to jest postawione na głowie
- Wracając do kadry, to może jest źle, bo gwiazdorzy z zachodnich klubów z obawy przed kontuzjami odstawiają w reprezentacji nogi?
- Gdy taki Lewandowski czy Błaszczykowski widzą, że jedno podanie, drugie, trzecie nie dochodzi, nie ma kto z nimi pograć, to w ostrym starciu podświadomie odstawią nogę. I nie można ich za to ganić. Jak pojawia się zniechęcenie i nie ma z kim grać, to wtedy włącza się w głowie lampka, by chronić zdrowie.
- Co słychać u legendy z Wembley?
- Jakoś funkcjonuję. Pracowałem z kadrą juniorów, ale przyszła ekipa Bońka, wstawili swoich, a mnie odsunęli. Teraz czekam aż mnie zaproszą na mecz z Anglią na Wembley. Ciekawe, czy się doczekam.
- A co u pana starego druha Grzegorza Laty? Nie brakuje mu prezesowania i życia na salonach?
- Widujemy się regularnie, bo mieszkamy niedaleko i nie słyszałem, żeby narzekał. Swoje po tyłku dostał. Zresztą utrzymuję kontakt ze wszystkimi kolegami z drużyny narodowej. U nas nie było zawiści, że ten zarabia trzy dolary więcej, a tamten pięć mniej, to i przyjaźnie przetrwały te wszystkie lata.