- Tamten mecz był fundamentem wielkiej kadry trenera Górskiego. Dał nam pewność siebie i przekonanie, że możemy wszystko – mówi „Super Expressowi” Henryk Kasperczak, jeden z „herosów z Wembley”, przed którymi – w podziękowaniu – uchylamy kapelusza. Legendarny pomocnik Biało-Czerwonych (i mieleckiej Stali – to warte podkreślenia, bo właśnie klubowy tercet mielczan „zmajstrował” bramkową akcję w „świątyni futbolu”) wraca do zdrowia po koszmarze, jaki stał się jego udziałem cztery miesiące temu.
Włodzimierz Lubański też tam był, i zdrowie kolegów pił! Piersiówka się przydała [ROZMOWA SE]
Kasperczak – przypomnijmy – doznał wypadku w trakcie koszenia trawy w jego francuskiej posiadłości. W jego wyniku doznał złamania kości udowej oraz kilku żeber. „Trzeba cierpliwie czekać, aż kość się zrośnie. Nogi nie będę mógł postawić przez najbliższe trzy miesiące” – mówił nam wtedy prosto ze szpitalnego łóżka.
Henryk Kasperczak, bohater z Wembley sprzed pół wieku, w coraz lepszej formie po wypadku
W 50. rocznicę starcia na Wembley jeden z jego bohaterów ma już dla kibiców dużo lepsze informacje. - Oczywiście, rehabilitacja wciąż trwa, ale jest już coraz lepiej – komunikuje nam medalista mistrzostw świata w 1974 i wicemistrz olimpijski z Montrealu z 1976 roku.
- Żebra się zrosły – dodaje Kasperczak. - Co do nogi, w zasadzie poruszam się już samodzielnie. Próbuję chodzić normalnie i tylko czasami wspieram się jeszcze na kuli – zdradza w rozmowie z „SE”. I ma nadzieję, że za kilka tygodni po komplikacjach zdrowotnych spowodowanych wypadkiem nie będzie już śladu.