„Super Express”: - Ogłosiłeś, że po 17 latach i 549 meczach kończysz z piłką. Z tych 549 występów da się wybrać najbardziej pamiętny?
Ludovic Obraniak: - Finał Pucharu Francji, w barwach Lille, na Stade de France, przeciw PSG, 2011 rok. Zdobyłem wtedy zwycięskiego gola z rzutu wolnego, na 1:0 w 89. minucie. Natomiast najlepszy mecz… Może debiut w reprezentacji Polski przeciw Grecji i od razu dwa gole. To było również niezapomniane przeżycie, przesycone pozytywnymi emocjami.
- Osiągnąłeś 100 procent tego co chciałeś, czy jest niedosyt?
- Nigdy nie byłem talentem numer jeden, nie ode mnie, choćby w juniorach, zaczynało się ustalanie składu. Ale profesjonalizmem i zapałem doszedłem dalej niż wielu innych, bardziej utalentowanych, których spotkałem po drodze, ale którym zabrakło wytrwałości. Ja zawsze poważnie podchodziłem do tego co robię, potrafiłem prowadzić się tak, aby nie odnosić kontuzji... Futbol dał mi szansę na cudowne życie i wykorzystałem to. Natomiast nigdy satysfakcja nie jest pełna. Szkoda, że nie zagrałem na mundialu, że na EURO nie wyszliśmy z grupy, że nie trafiłem nigdy do wielkiego klubu… To znaczy, grałem w bardzo dobrych klubach, ale jednak w takim bardzo, bardzo wielkim to nie.
- Trzech najlepszych piłkarzy z którymi grałeś?
- Eden Hazard w Lille, Franck Ribery w Metz i Robert Lewandowski w reprezentacji Polski. Trochę szkoda, że nie mogłem się równać talentem z żadnym z nich (śmiech). Ale to był dla mnie honor współtworzyć z nimi jeden zespół.
- Najlepsza decyzja w karierze?
- Przejście do Lille, gdzie przeżyłem mnóstwo cudownych chwil i konkretnych zwycięstw. A to wcale nie była wtedy łatwa decyzja, żeby opuścić FC Metz, klub, w którym się wychowałem. Metz chciało mnie zatrzymać, chciało stworzyć nowy projekt, którego miałem być ważną częścią, ale jednak postawiłem na Lille i to chyba faktycznie była najlepsza decyzja w karierze.
- A najgorsza?
- Nie wiem czy to odpowiednie słowo, ale być może przejście do Werderu Brema. Bordeaux chciało mnie wtedy zatrzymać, ja też dobrze się tam czułem, jednak wtedy, od pewnego już czasu, chciałem spróbować czegoś nowego, poznać inną kulturę. Poszedłem do Werderu, ale z perspektywy czasu trzeba to uznać za błąd…
- Najładniejszy twój gol?
- Dobre pytanie. Nie chcę powtarzać tego z finału Pucharu Francji… Na pewno warto wspomnieć moje trafienie w meczu Polska – Urugwaj.
- Gdyby przyjąć, że twoja przygoda z polską kadrą to było małżeństwo, to jakbyś je ocenił…
- Dzięki Polsce przeżyłem wspaniałe chwile. Debiut, atmosfera przed EURO 2012, super wsparcie kibiców. To "małżeństwo" oceniam więc jako szczęśliwe. Choć wiadomo - jak w każdym małżeństwie bywają chwile lepsze i gorsze. Na pewno sam popełniłem trochę błędów. Chyba za bardzo chciałem pokazać w niektórych sytuacjach, że jestem Polakiem jak inni, a przecież nie wyrosłem w polskiej kulturze. Starałem się uczyć języka, ale nie dałem rady go opanować. Mecze co 3 dni, mało czasu spędzonego w Polsce, tylko tyle co na kadrze. Miałem różnych nauczycieli, ale nigdy się go dobrze nie nauczyłem. Popełniłem błędy w komunikacji, ale nie chodzi tylko o język, myślę w takim szerszym aspekcie: za mało żyłem życiem grupy, trochę trzymałem się z boku…
- No właśnie. A z kim miałeś najlepsze relacje w zespole narodowym?
- Z Krychowiakiem, Szczęsnym, Salamonem. Bardzo mi pomagali. Choć mentalnie byłem pewnie najbliżej tej pierwszej mojej generacji, Dudka, Mariusza Lewandowskiego Żewłakowa, Kowalewskiego…
- Z Robertem Lewandowskim te relacje były chyba normalne? Ani super, ani złe…
- Dokładnie. Byliśmy po prostu kolegami z drużyny. Nie przyjaciółmi, nie wrogami, a właśnie kolegami.
- A najtrudniejsze relacje? Chyba z Kubą Błaszczykowskim…
- Tak. One niezbyt się układały od samego początku, a moment, w którym skrytykował mnie publicznie za czerwoną kartkę z Czarnogórą był apogeum. Tego już nie potrafiłem mu wybaczyć. Choć… Tak bywa. Kuba wiele osiągnął, ma silny charakter, ale ja też mam silny. No więc gdy takie charaktery się stykają, czasem iskrzy...
- Z prezesem Bońkiem też nie zawsze było ci po drodze…
- Ale kilka miesięcy temu, na festiwalu filmowym gdzie pokazuje się futbol z polityką w tle, obejrzałem dokument o polskiej kadrze na mundialu w 1982 roku. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. I wtedy dużo zrozumiałem. Kraj w łapach komunistów, a Polska tak pięknie gra, z Bońkiem na czele, dając radość rodakom w tak trudnym momencie. Zacząłem sobie wyobrażać, że w pewnym sensie Boniek był wtedy takim liderem, symbolem, nie tylko piłkarskim. Wtedy też zrozumiałem dlaczego - tak mi się wydaje - on mnie w tej kadrze nie chciał. Bo myślę, że Boniek tak pojmuje reprezentację: ludzi, których łączy nie tylko wspólna krew, ale i historia, pamięć o czasem bardzo bolesnych momentach. Chyba jest tak, że Boniek uważa, że to wszystko trzeba przeżyć, rozumieć, być tym przesiąkniętym. Ja nie byłem, bo przecież urodziłem się poza Polską, nigdy tu nie mieszkałem, a „polskości”, kultury - w takim pełnym tego słowa znaczeniu - nie da się „nabyć”, „nauczyć” w kilka lat. I zmieniłem zdanie o Bońku, nie mam już pretensji, choć faktycznie wcześniej nie zawsze było nam po drodze.
- W polskiej kadrze miałeś kilku trenerów. Pewnie różnie ich wspominasz…
- Leo Beenhakker – super osobowość, ten facet zrobił na mnie ogromne wrażenie. Smuda? Bardzo mi pomógł, wierzył we mnie, zawsze mnie bronił. Za to jestem i będę mu wdzięczny na zawsze. Fornalik? Szkoda słów i czasu na niego, nie znosiłem tego człowieka i jego zachowania. Nawałka? Super człowiek. Bardzo mnie ujął, gdy przyjechał do mnie do Francji, aby namówić do powrotu. Super się z nim rozmawiało, wielka osobowość. I brawa za EURO 2016, i za wprowadzenie Polski do mundialu w Rosji. Nawet jeśli tam nie wyszło, to i tak szacunek, że doprowadził tam Polskę.
- Kariera skończona i co teraz? Zawsze miałeś mnóstwo pomysłów. Aha – jeszcze pytanie o sztukę. Malarstwo, rzeźbiarstwo, rysunki, galerie nie handlowe, a galerie sztuki. Kiedy złapałeś tego bakcyla? Sam nazywasz siebie artoholikiem.
- Zaczęło się od muzyki, od albumu Kanye Westa. Od niego trafiłem do sztuki Takashiego Murakamiego, wybitnego japońskiego artysty. I już poszło. Galerie sztuki w Paryżu, aukcje, dość szybko sam zacząłem kupować różne dzieła. Z jednej strony to inwestycja, ale z drugiej nigdy nie kupiłem dzieła, które mi się nie podobało.
- Podobno jako inwestycje traktujesz też zakup starych roczników win?
- To prawda. Mam sporo drogocennych butelek, niektóre roczniki to lata siedemdziesiąte. Część leżakuje i zyskuje na wartości, ale niektóre otwieram przy szczególnych okazjach. A zakończenie kariery na pewno taką jest, więc gdy żona wróci do domu to na pewno jakiś fajny trunek otworzę (śmiech).
- A jakie plany na przyszłość? Współpracujesz jako ekspert piłkarski z telewizją RMC…
- Tak, nie mam tam etatu, ale jestem konsultantem. Poza tym ciągnie mnie do nowych technologii, w końcu świat coraz bardziej od niej zależy, więc warto iść w tym kierunku. Podjąłem też współpracę z firmą zajmującą się hologramami, ale działam też na w innym sektorze – z firmą Natural Grass, która robi hybrydowe murawy. Może i w Polsce klienci się znajdą, bo temperatura często nie rozpieszcza i warto dbać o te sprawy. Poza tym kontynuuję naukę w kierunku menedżera - trenera. W przyszłości chcę spróbować sił jako dyrektor sportowy lub trener. A moim wielkim marzeniem jest zostać właścicielem klubu piłkarskiego.