"Super Express": - Od 13 meczów zespół Bari czekał na zwycięstwo w Serie A. Przyniosłeś kolegom szczęście i od razu przyszło przełamanie.
Kamil Glik: - Nawet specjalnie się nie stresowałem przed debiutem. Wiedziałem, że muszę grać to, co potrafię i dam radę. Cieszę się, że po pół roku gry we Włoszech wreszcie zadebiutowałem w Serie A. Tym bardziej że zagrałem dobrze. Fajnie ten rok się zaczął i mam nadzieję, że dalej będzie jeszcze lepiej.
- Czego zabrakło, by przebić się do składu Palermo?
- Wszystkiego po trochu. Na pewno szczęścia, ale chyba też umiejętności. No i szans gry, bo trener nie dawał mi wielu okazji. Były momenty kryzysu, kiedy zastanawiałem się, czemu tak jest. Na treningach grałem na maksa, ale to nie przekonywało szkoleniowca.
Przeczytaj koniecznie: Mecz Ligi Mistrzów był ustawiony?
- Zastanawiałeś się nad powrotem do Polski?
- Tak. Była propozycja z Wisły. Mogłem trafić do tego klubu na pół roku, a potem bym wrócił do Włoch. Jednak takie rozwiązanie nie uśmiechało się działaczom Palermo. W Bari mają mnie cały czas "na talerzu", mogą mnie oglądać. A w Polsce obejrzeliby może ze dwa mecze. W Palermo wciąż na mnie liczą. Mam za pół roku wrócić i walczyć o miejsce w składzie. No, chyba że Bari utrzyma się w Serie A i będzie chciało mnie wykupić.
- Po przenosinach do Bari będziesz miał bliżej do kadry?
- Zdecydowanie tak. Przede wszystkim będę regularnie grał, czego oczekuje trener Smuda. Co tydzień rywalizuję z klasowymi zawodnikami i mogę nabrać doś-wiadczenia. Cieszę się też, że nie muszę czekać na początek rundy wiosennej jeszcze prawie dwa miesiące, a tak jest w Polsce. To strata czasu.
- W tym roku w reprezentacji mają zadebiutować naturalizowani ob-rońcy - Damien Perquis i Manuel Arboleda. Boisz się rywalizacji z nimi?
- Absolutnie nie! Trener Smuda decyduje o tym, czy chce takich zawodników i ma do tego prawo. Mnie i kolegom pozostaje tylko dobrą grą udowodnić, że naturalizowanie zawodników nie jest nam potrzebne.