Polski bramkarz zastąpił w bramce Sebastiana Freya (30 l.), który doznał poważnej kontuzji kolana i do gry wróci najwcześniej za pięć miesięcy.
W ostatnich tygodniach Boruc zapuścił brodę, jednak na wczorajszy debiut we włoskiej lidze był gładko ogolony. Ale to nie wyglądem miał imponować w spotkaniu z Chievo. Polak chciał udowodnić, że wciąż jest bramkarzem światowej klasy. Moment był idealny, bo drużyna z Florencji rozpaczliwie potrzebuje punktów: przed meczem zajmowała 15. miejsce, zaledwie 1 punkt nad strefą spadkową. Porażka, a nawet remis z Chievo mogły mieć dla niej fatalne konsekwencje.
Wczoraj Fiorentina miała dwóch bohaterów. Pierwszym był Alessio Cerci (23 l.), który w 80. minucie zdobył bramkę, a drugim - Artur Boruc.
Polak przez 92 minuty nie miał okazji się wykazać. Popełnił tylko jeden drobny błąd, kiedy wybijając piłkę, trafił w rywala. Na szczęście bez konsekwencji.
W końcówce Chievo rzuciło się do huraganowych ataków. Najpierw Constant huknął z kilku metrów, ale Boruc kapitalnie obronił. Kilkadziesiąt sekund później Moscardelli strzelał głową z bliskiej odległości. Tylko niewiarygodny refleks Polaka uchronił Fiorentinę przed stratą gola.
Już w środę Boruc będzie miał kolejną szansę na wykazanie się - w wyjazdowym meczu ze słynną AS Romą.
Zobacz skrót tego meczu: