Winni tego stanu rzeczy są wszyscy. Poczynając od Zbigniewa Bońka, na którego jesiennie wybory w PZPN nie wpłynęły najlepiej. Kiedyś dowcipny, wycofany, z oddali komentując wydarzenia w Polsce zyskiwał społeczny kapitał i zaufanie. Jako prezes przypomina tradycyjny, polski, zacietrzewiony beton, dla poklasku - wzorem rasowego polityka - gotowy poprzeć najbardziej absurdalny wniosek. Stosunku do Obraniaka wytłumaczyć nie sposób. Francuz drażnił jednak wielu. Czym? Nie do końca wiadomo. Nie znał języka. Podobnie zresztą jak poprzedni selekcjoner reprezentacji. I większość piłkarzy, dla których mikrofon, dziennikarz i kamera to wyzwanie, a poprawne zdanie złożone - sukces. Nie śpiewał też ochoczo hymnu, jak nakazuje nasz głęboko zakorzeniony patriotyzm i - o zgrozo! - nie podawał - przynajmniej na papierze - do Lewandowskiego. Mógł też teoretycznie nie pasować do koncepcji selekcjonera, choć tutaj istnieje podejrzenie, że takowej Waldemar Fornalik jeszcze nie wypracował. Ale śpieszy nam się gdzieś?
>>>Zobacz co powiedział Zbigniew Boniek o Waldemarze Fornaliku!
Awansu na Mundial nikt przecież nie wymaga. To nie w naszym stylu. Polacy przede wszystkim bowiem budują. Co, na kiedy i po co? Bez znaczenia. Istotny jest sam początek procesu twórczego. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że nikogo nie interesują wykonawcy. Brak charyzmy selekcjonera? Że co? Prezes nie chciał Obraniaka, prasa nawoływała by Francuza nie powoływać, naród żądał głów, więc logicznym wydawało się, by zawodnika Bordeaux wyrzucić akurat przed meczem z urzędnikami z San Marino, gdy będziemy mieli wyjątkowo dużo okazji do wykonywania stałych fragmentów gry. Jeszcze przypadkiem udałoby nam się któryś wykorzystać.
Cały system selekcji to zresztą jakieś ogromne nieporozumienie. Opiera się prawdopodobnie albo na rzucaniu kostką albo na starej strategii szkoleniowej, tzw. 'ślepym trafie'. Ot, mecze z Ukrainą i San Marino w odstępie kilku dni. Rybus zaczyna z Ukrainą, po 45 minutach pojawia się Kosecki, ten jednak też siada z San Marino, bo w pierwszej jedenastce wystawiony zostaje - radzący sobie najgorzej w ataku pozycyjnym - Grosicki. Kosecki wbiega jednak na murawę w drugiej połowie, a Rybus, który teoretycznie przez całą zimę zasłużył sobie na miano faworyta selekcjonera, całe spotkanie spędza na ławce. Sytuację w środku obrony ciężko nawet przywoływać. Salamon - choć w obecnej chwili zdecydowanie najpewniejszy polski defensor - miejsce w pierwszej jedenastce jako stoper wywalczył zatrzymując huraganowe ataki San Marino i Liechtensteinu. Więcej okazji do gry wiosną po prostu nie miał. Zieliński na minuty zasłużył jeszcze szybciej. Trenerowi Włochy były wyraźnie nie po drodze, więc zaufał relacjom prasowym. Teodorczyk zimą strzelił w kadrze trzy bramki, więc na wiosnę stracił miejsce w kadrze na rzecz Sobiecha, etatowego rezerwowego przeciętnej drużyny Bundesligi.
>>>Czytaj więcej o spotkaniu Polska - Mołdawia na gwizdek24!
Komicznie wygląda organizacja gry. Trzydziestometrowa dziura w środku pola, linia defensywna ustawiona niby w linii, ale takiej z pojawiającym się od czasu do czasu libero i przede wszystkim - pielęgnowane od początku kadencji, skomplikowane, wykonywane z chirurgiczną precyzją kombinacje, polegające na jak najmocniejszym wybiciu piłki z własnej połowy na klatkę piersiową Roberta Lewandowskiego. Magia. Na miejscu Fornalika starałbym się o patent. I tak od roku, bez jakiegoś przeświadczenia, że może być lepiej. Wciąż nie wykorzystujemy lewej strony, pchamy wszystko konsekwentnie prawą, nie zważając czy mamy tam akurat Błaszczykowskiego i Piszczka czy trochę przypadkowego Bereszyńskiego. Krytykowaliśmy na wszystkie sposoby Smudę, a jak się okazuje, rok po jego odejściu kadra wciąż gra to, co wypracowała za jego kadencji.
Obwinianie o wszystko selekcjonera byłoby jednak niesprawiedliwe. Taki Jakub Wawrzyniak. Zawód: 'kopacz', na pewno nie 'piłkarz'. Za Kiszyniów, w hotelowej skali, zasłużył na solidne pole namiotowe, może camping. Na pewno nie na murowane ściany. Albo Komorowski. W szkolnym systemie oceniania: wyprowadzenie piłki - szmata, ustawienie - szmata i wpis do akt, dynamika - relegacja i wilczy bilet. Fatalny występ. Jędrzejczyk podobnie zresztą, Rosjanie z Krasnodaru już się pewnie zastanawiają, przy której flaszce popełnili błąd. Za Polańskiego przydałby się Murawski, ale Lechita ma za słabą prasę, żeby Fornalik chociażby mu się przyjrzał. Zresztą, W Kiszyniowie oblali wszyscy, tylko czterech piłkarzy otarło się o pozytywną ocenę: Salamon, Krychowiak, Błaszczykowski i Lewandowski. Mało.
>>>Sprawdź oceny Polaków po spotkaniu w Kiszyniowie!
Pozytywy? Właściwie brak. Od roku nie udało nam się wykorzystać w żaden sposób napastnika, który w międzyczasie zdążył stać się poważnym kandydatem do Złotej Piłki FIFA i strzelić cztery bramki Realowi Madryt. Nie wypracowaliśmy żadnej filozofii gry, nie wyselekcjonowaliśmy nawet szerokiej kadry (!), a powołania przypominają momentami castingi do popularnych w Polsce talent shows. Bajdurzymy o mitycznej sile kolejnych krasnoludkowych reprezentacji, a zapominamy zadać jedno proste pytanie: w jak ciemnej dupie musimy być, że realnym zagrożeniem jest dla nas reprezentacja Mołdawii? No w jak?
Pozostaje nam jeden krótki apel. Skończmy ten cyrk i zatrudnijmy w końcu trenera. Nie jakąś drogą gwiazdę z okładek największych gazet Europy. Wystarczy trener. Na początek. Oblaliśmy czerwcowe egzaminy, ale w kampanii wrześniowej możemy jeszcze powalczyć o honor. O warunkowym przedłużeniu szans nie może być jednak mowy.