„Super Express”: - Rozmawiamy ze szczęśliwym człowiekiem?
Zbigniew Boniek: - Tak. Jestem szczęśliwy. Mam wspaniałą żonę, trójkę dzieci, troje wnucząt, a wokół siebie przyjaciół. Oczywiście, w życiu są okresy lepsze i gorsze, ale nie mam czego żałować. Najlepsza urodzinowa impreza? „Czterdziestka”. Zrobiłem wtedy fajne przyjęcie z tańcami dla rodziny i przyjaciół w Rzymie. Kurczę, pamiętam jakby to wczoraj było… A dziś stuknie mi sześćdziesiąt. No a „szóstka” z przodu to już dość poważna sprawa (śmiech).
- Większą część życia spędził pan z żoną Wiesławą. Poznaliście się w jakiś romantyczny sposób?
- W szkole, w wieku 17 lat. Ona była wzorową uczennicą, w święta trzymała flagę, wielu chłopaków marzyło, żeby ją poderwać. Ja wykorzystałem okazję na imprezie. Poprosiłem do tańca, były dwa szybkie, jeden wolny i… dałem jej delikatnego buziaka. Byłem niemal pewien, że w rewanżu dostanę w dziób, ale zamiast tego też dostałem całusa. Tak to się zaczęło. Potem ona wyjechała na studia do Poznania, ja do Łodzi, ale po roku już mieszkaliśmy razem. A w wieku 20 lat byłem już po ślubie. Bo wtedy to inaczej wyglądało, w takich sprawach było więcej spontaniczności. A dziś najpierw mieszkanie, pieniądze, a dopiero potem dzieci. Dla mnie ważne, że nigdy nie miałem kryzysu małżeńskiego. I dobrze, bo ja jestem taki, że gdy ktoś mnie zdradzi, i nie mam tu nawet na myśli zdrady w sensie dosłownym, to się izoluję, ciężko mi się znów do tej osoby przekonać. No ale jeśli chodzi o żonę, to super trafiłem. Mamy wspaniałe dzieci, kupiłem im domy. Rodzinnie jest super.
- Kariera też była super, choć wciąż zastanawiam się jak dał pan radę zagrać z Albanią w 1985 roku, niecały dzień po tym co przeżył pan na Heysel, gdzie w zamieszkach zginęło 39 osób…
- Na Heysel graliśmy wieczorem, a mecz z Albanią był nazajutrz o 14:00. Nad ranem prywatnym samolotem poleciałem do Tirany, byliśmy tam o piątej, ale nie pozwolili nam wylądować, bo lotnisko było otwarte od siódmej. Polecieliśmy więc z pilotem do włoskiego Bari, tam zjedliśmy śniadanie i wróciliśmy do Albanii. Zagrałem, strzeliłem zwycięską bramkę i tyle. Wszystko na adrenalinie, bo przecież tamtej nocy praktycznie nie spałem.
- Nie wziął pan premii za wygraną na Heysel, a to była jak na polskie warunki fortuna…
- Około 100 tysięcy dolarów. Mógłbym wtedy za to kupić całe osiedle domków jednorodzinnych w Polsce. Ale oddałem premię na rodziny tych, którzy zginęli.
- A propos pieniędzy. To prawda, że na pański transfer z Zawiszy do Widzewa zrzucali się starsi piłkarze łódzkiego klubu?
- Trochę inaczej. Widzew miał zwyczaj pożyczać pieniądze od swoich piłkarzy, gdy w danej sytuacji akurat klubowi brakowało. Kiedy odchodziłem do Juve, prezes Sobolewski też ode mnie pożyczył, na transfer Romana Wójcickiego. Powiedział, że teraz mam kasę, to mogę pomóc, bo muszą kogoś dobrego ściągnąć. Potem, przy którejś z wizyt w Łodzi, zapytałem co z moją kasą, ale prezes tylko się uśmiechnął i powiedział: „Ty naprawdę wierzyłeś, że to była pożyczka?”. Pieniędzy już nie odzyskałem (śmiech).
- To właśnie jako piłkarz Widzewa miał pan najwięcej propozycji transferowych. To prawda, że chciał pana Bayern?
- Kluby z Anglii, Bayern też, sporo tego było. W moim łódzkim mieszkaniu gościł też Helenio Herrera, pracujący wtedy dla Barcelony. Ale ja nie chciałem, byłem zafascynowany Włochami, to tam był wtedy piłkarski top. A co do Bayernu. No, dziś mają już swojego Bońka. Myślę oczywiście o Robercie Lewandowskim.
- Przechodząc do teraźniejszości. 61. urodziny też będzie pan obchodził jako prezes PZPN? Wybory już w październiku.
- Do października jeszcze daleko. Przed nami dużo ważnych projektów, mnóstwo meczów na różnych szczeblach… Jest co robić, a nie myśleć o wyborach. A jeśli wola środowiska będzie taka, żebym został na drugą kadencję, to jest to możliwe. Zobaczymy. Teraz, w trakcie pierwszej kadencji, miałem kilka propozycji, ale na razie jestem w PZPN. I jak mówię, sporo zależy od woli środowiska.
- Ostatnio część środowiska się jednak „postawiła”, na linii PZPN – spółka Ekstraklasa zrobiło się gorąco po tym jak kluby nie zgodziły się na zmiany w statucie związku.
- To była dobrze przygotowana zasadzka. Ale jak ktoś chce prowokować i dzięki temu udzielać więcej wywiadów, to jego sprawa. Nie będę się boksował, nie podejmę tej rękawicy. Gdyby wszyscy zagłosowali za zmianami, to nikomu nie stałaby się krzywda i dziś mielibyśmy spokój. Ale zostawmy to. Szkoda psuć sobie urodzinowy humor.
- To czego życzyć w tak szczególnym dniu?
- Banalne, ale proste: zdrowia.
- Wciąż dba pan o formę, codziennie biegając?
- Czasem dokuczają kolana, ale codziennie staram się coś robić dla zdrowia. Ostatnio sporo używam ergometru wioślarskiego. Minimalnie pół godzinki poświęcam na dbanie o formę i polecam to każdemu. Naprawdę pomaga.