Zaciskającego zęby i chcącego rywala rozszarpać. Niezależnie od tego, w jakim gra klubie, jakim jeździ samochodem i ile zarabia. Wdeptać w ziemię, przemielić i pokonać. Bez wątpienia Glik, choć nie nosił opaski, to był nieformalny kapitan drużyny narodowej.
Wówczas zremisowaliśmy 1:1 dzięki świetnej grze w obronie Glika i golowi Lewandowskiego. Dziś Glika w kadrze nie ma, a i Lewandowski nie ten sam. Pod nieobecność odchodzącej w piłkarskie zapomnienie starszyzny, sam „Lewy” nie był w stanie poderwać drużyny w Mołdawii. Dziś mówi o braku charakteru i osobowości, a przecież na boisku w Kiszyniowie i on zawiódł na całej linii. Nie tylko piłkarsko.
Ale rację ma, że nie można winą za porażkę obarczać jednej osoby, nawet jeśli jest światową gwiazdą. Nie można też twierdzić, że wszystko jest winą trenera, bo przecież tak krawiec kraje, ile mu materii staje. Dziś Fernando Santos musi się ratować wyciągnięciem z piłkarskiej emerytury Krychowiaka i Grosickiego, by tą drużyną wstrząsnąć, by w tym stadzie wystraszonych sarenek ktokolwiek ryknął jak lew. Oby ich tylko nie spłoszył.