Jakub Kamiński

i

Autor: cyfrasport Jakub Kamiński

Kierunek - finały EURO

Reprezentant Polski przerwał milczenie. Opowiedział o koszmarze minionych miesięcy. „Widzieli, jak się z tym wszystkim męczę” [ROZMOWA SE]

2024-05-11 7:07

Mistrzostwo Polski z Lechem, wielomilionowy (w euro) transfer do VfL Wolfsburg, wejście „z drzwiami” do reprezentacji, świetny debiutancki sezon w Bundeslidze – wydawało się, że Jakub Kamiński znalazł się na autostradzie do sukcesu i już nie sposób go na niej zatrzymać.

Niemal od początku obecnego sezonu doświadczał na własnej skórze twardości ławki rezerwowych „Wilków”. 15 meczów w 32 kolejkach, tylko 329 minut. I wreszcie – w miniony weekend – przerwał boiskowe „milczenie”: zaliczył pierwszą w obecnych rozgrywkach „liczbę”, czyli asystę w meczu z SV Darmstadt. Przed Jakubem Kamińskim i jego kolegami niedzielne wyzwanie: mecz z Bayernem. Tuż przed nim reprezentant Polski opowiedział „Super Expressowi” o chwilach zwątpienia i… wielkiej nadziei.

„Super Express”: - Słyszę nutkę uśmiechu w pańskim głosie na początku rozmowy...

Jakub Kamiński: - Oczywiście, bo końcu coś się u mnie ruszyło!

- Asysta w meczu z Darmstadt była potrzebna mentalnie?

- Bardzo. Czekałem na tę „liczbę” od początku sezonu i w końcu na nią zapracowałem. To ważne, bo kibice przecież tego nie widzą, jak piłkarz pracuje na treningu na co dzień. Widzą za to, że w ogóle nie dostaje szans w meczu; a jak już dostaje, to nie udaje mu się ich wykorzystać. I wyciągają własne wnioski, nie zawsze słuszne… Na szczęście trener Ralph Hasenhüttl uważnie patrzy, jak to pracuje na treningu. I w końcu ta moja ciężka robota przez wiele miesięcy, z tygodnia na tydzień, zaczyna przynosić efekty. Cieszę się, że udało mi się tą asystą odwdzięczyć za jego zaufanie.

- Mówi pan o zaufaniu z jego strony. Ale w swym pierwszym meczu w roli szkoleniowca „Wilków” nie wziął pana nawet na ławkę!

- Rzeczywiście. Kiedy został trenerem VfL, przebywałem na zgrupowaniu reprezentacji młodzieżowej. Wróciłem, a on po prostu zakomunikował mi, że musi mnie lepiej poznać i na mecz z Werderem mnie nie bierze. Ale już od następnej kolejki byłem na ławce. To ważne, bo jest nas 24 w kadrze VfL, a na mecz trzeba wytypować tylko 20; czasem trudno się załapać nawet do roli rezerwowego. Więc nawet te małe rzeczy mnie cieszyły, bo u trenera Kovaca ich brakowało. W styczniu, na początku 2. rundy, zagrałem u niego dwa razy, a potem – nie wiadomo dlaczego – zostałem przez niego skreślony.

- W zeszłym sezonie miał pan nie tylko duże zaufanie sportowe Nico Kovaca, ale i taką zwykłą ludzką sympatię. Cóż się nagle zmieniło?

- Sam się nad tym wielokrotnie zastanawiałem. I nie mam do dziś dobrej odpowiedzi.

- Radosław Gilewicz mówił w rozmowie z „Super Expressem”, że Kovac trochę na siłę szukał miejsca na boisku dla graczy sprowadzonych latem.

- Ja rozumiem, że przyszli do nas zawodnicy z dużą jakością piłkarską, reprezentanci swych krajów, mający być głównymi postaciami. Ale wyniki tego nie odzwierciedlały! Ten sezon nie jest dla VfL udany, choć – paradoksalnie – wciąż jeszcze mamy szansę na puchary, mimo że dwa tygodnie wcześniej nie byliśmy pewni utrzymania! Nie pokazaliśmy naszego potencjału, każdy ma tego świadomość. A wracając do mnie: w zeszłym sezonie zagrałem 31 z 34 spotkań Bundesligi. Wiosnę miałem bardzo udaną, byłem jednym z najlepszych w drużynie, plasowałem się w klubowej czołówce graczy z największą liczbą minut na murawie. Więc to, co się działo w nowym sezonie, bolało. Wiedziałem, że mam jakość, by grać regularnie, w pierwszym w składzie.

- A usłyszał pan kiedyś od trenera Kovaca wprost, dlaczego na pana nie stawia?

- Byłem u niego na rozmowie w cztery oczy tylko raz: po 6. czy 7. kolejce, kiedy już widziałem, że moja sytuacja nie jest za ciekawa. I… nie chce mi się specjalnie do tej rozmowy wracać.

- Dlaczego?

- Bo usłyszałem od niego argumenty, które w ogóle do mnie nie trafiały, nie zgadzałem się z nimi wewnętrznie.

- A który zabolał najbardziej?

- Trener Kovac zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Owszem, dołączyli do nas reprezentanci swych krajów, ale przecież i ja cały czas byłem zawodnikiem reprezentacyjnym! Uczestniczyłem w mistrzostwach świata, zagrałem na nich najwięcej minut ze wszystkich graczy w kadrze Wolfsburga! I o tym wszystkim mu w tej rozmowie przypomniałem.

- Nie poskutkowało?

- Jak widać – nie. Musiałem zaakceptować jego wybory i decyzje.

- Ma pan wrażenie, że stracił pan kilka ważnych miesięcy w swym piłkarskim rozwoju?

- Czytam i słyszę komentarze, jak to Kamiński się zatrzymał. Tak, mój rozwój na chwilę stanął w miejscu, ale przecież nie zrobiłem kroku wstecz. Cały czas jestem na poziomie Bundesligi, trenuję na co dzień w składzie, który – moim zdaniem – pod względem jakości i umiejętności mieści się w pierwszej szóstce ligowej. I cały czas mam „papiery” na to, by grać w Bundeslidze regularnie. W tym sezonie przyszedł trudny moment. Nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądać. Nigdy wcześniej, będąc zdrowym, nie miałem kłopotów z miejscem w jedenastce. Więc te minione miesiące bolały; jestem charakternym chłopakiem, który chce grać jak najwięcej. Ale trzeba to wziąć na klatę, potraktować jako dobrą lekcję – dla piłkarza i dla człowieka. I może głupio to zabrzmi, ale… cieszę się, że stało się to teraz, gdy mam 22 lata, a nie za lat sześć czy siedem.

- Jak przeżywał pan te miesiące? Rzucał pan w domu butem w lustro, czując się niesprawiedliwie ocenionym?

- Nie było łatwo. Tym bardziej, że ja takie uczucia raczej duszę w sobie, a na zewnątrz co najwyżej pokazuję zaciśnięte zęby i jeszcze mocniej „haratam” na treningu. Były momenty zwątpienia: „Po co to robić, skoro nikt tego nie dostrzega, nawet nie pochwali jednym dobrym słowem”. Ale przetrwałem. A u trenera Hasenhüttla wszystko jest inaczej; jest sprawiedliwie. I to mnie cieszy.

- Były narady z pańskim agentem: szukamy nowego klubu?

- Owszem, rozmawialiśmy na temat ewentualnego wypożyczenia w zimowej przerwie. Moim celem było przecież jak najlepsze przygotowanie do finałów EURO – bo zawsze wierzyłem w nasz awans. Władze Wolfsburga niespecjalnie jednak taki scenariusz chciały zaakceptować. Walczyłem więc o grę i zagrałem w styczniu dwa mecze w jedenastce. Natomiast od momentu, w którym okienko transferowe się zamknęło, nie dostałem już od trenera Kovaca ani minuty – czego nie rozumiałem nie tylko ja, ale i wielu kolegów z zespołu.

- Dawali temu wyraz?

- Oczywiście. Znają moją ambicję. Wiedzą, że na tę grę zasługuję. Widzieli, jak się z tym wszystkim męczę. Dziś cieszą się razem ze mną, widząc mnie uśmiechniętego w drzwiach szatni. A mnie to wsparcie cieszyło. Było sympatyczne, bo ja zawsze uważałem, że ważniejsze od bycia dobrym piłkarzem jest bycie dobrym człowiekiem.

- Najbliżsi - tato czy brat – wpadali czasem do Wolfsburga, by wesprzeć mentalnie?

- Tato sam był sportowcem, świetnie się na sporcie zna i od początku kłopotów przekonywał mnie, że ten trudny czas minie. „Po burzy zawsze wychodzi słońce” – powtarzał do znudzenia. Były też ciepłe słowa od brata, od przyjaciół.

- Najgorsze - miejmy nadzieję – za panem. Ale w kontekście lata nie planuje pan zmiany barw?

- Nie ma co rozmawiać na ten temat. Po drodze jest EURO, a i w samym Wolfsburgu może się latem dużo zmienić. Mój agent jest w kontakcie z władzami klubu, mamy umówione spotkanie po zakończeniu sezonu, wspólnie wybierać będziemy najlepszą dla mnie opcję. Czasu na decydowanie jest sporo.

- Sam pan wywołał temat EURO. Myśl o nim – jak widzę – kołacze panu z tyłu głowy, choć po raz ostatni na zgrupowaniu pierwszej reprezentacji był pan w październiku. Czuje pan, że jest ciągle w kręgu zainteresowań?

- Na jednym z moich meczów był trener Sebastian Mila, asystent selekcjonera. Rozmawiał z trenerem Kovacem o mojej sytuacji. Podczas październikowego zgrupowania ja sam odczułem zaś, że trener Michał Probierz mocno we mnie wierzy. Mam wrażenie, że zależało mu, bym był gotowy i na baraże, i na EURO.

- A można powiedzieć, że będzie pan gotowy?

- Robiłem i robię wszystko, by tak się stało; nie mogę sobie niczego zarzucić. Ale mam świadomość, że nie jestem dziś blisko tego turnieju… Że są zawodnicy, którzy bardziej zasłużyli, by na niego jechać: występują regularnie w klubach, mają dużo więcej minut. Moim atutem jest pewność siebie, wiara we własną – Bundesligową – jakość i przekonanie, że mogę wiele dać kadrze.

- Nawet jeśli ta kadra będzie potrzebować raczej wahadłowych, niż skrzydłowych ?

- Trener Hasenhüttl w tej chwili wciąż szuka optymalnego dla nas ustawienia. W meczu z Darmstadt tak naprawdę wszedłem na pozycję numer dziesięć – takiego „fałszywego skrzydłowego”, ustawionego bardzo szeroko, szukającego przestrzeni za plecami obrońców. A rola wahadłowego? Nie miałbym z tym żadnego problemu. Na treningach czasem ustawiany jestem na… prawej obronie! Generalnie zresztą mam wrażenie, że niezależnie od wyznaczonej mi pozycji na boisku, dzięki swej piłkarskiej jakości nie zejdę poniżej pewnego poziomu.

- Rozumiem więc, że na pierwsze dni czerwca, kiedy zapadać będą decyzje kadrowe w reprezentacyjnym sztabie, nie planował pan urlopu w ciepłych krajach?

- Nie, zdecydowanie nie. Raczej wpadnę w rodzinne strony.

Sonda
Czy Polska wyjdzie z grupy na Euro 2024?
Najnowsze