Janusz Kupcewicz

i

Autor: TOMASZ RADZIK / SUPER EXPRESS, Jan Bielecki DDTVN/East News

Wzruszające słowa Mirosława Tłokińskiego o Januszu Kupcewiczu: Nie wierzę... Mieliśmy jeszcze tak wiele planów [ROZMOWA SE]

2022-07-04 14:43

Ta wiadomość zasmuciła wielu kibiców polskiego futbolu, sięgających pamięcią do czasów jego największej chwały. 4 lipca zmarł Janusz Kupcewicz, jeden z najlepszych pomocników przełomu lat 70. i 80., medalista hiszpańskiego mundialu. Jego nagłe odejście w wieku 66 lat zupełnie zdruzgotało innego wielkiego piłkarza tej epoki, a prywatnie – serdecznego przyjaciela, Mirosława Tłokińskiego. W rozmowie z „Super Expressem” nie krył emocji i wzruszenia.

„Super Express”: - Panie Mirosławie, odszedł Janusz Kupcewicz...

Mirosław Tłokiński: - Nie wierzę. Niemożliwe... Przecież tyle co rozmawialiśmy o naszych wspólnych zamierzeniach... Janusz informował mnie o swoich kłopotach z sercem; o tym, jakie operacje przeszedł i co mu tam w środku – jak mawiał - „zainstalowano”. Ale przecież ostatnio wszystko wskazywało na to, że jest dobrze...

- Spotykaliście się często?

- Tak. Widzieliśmy się ostatni raz dwa tygodnie temu, na kawie, jak zawsze. A telefonowaliśmy do siebie praktycznie co tydzień. Mieliśmy jeszcze tak wiele planów.

- Cóż to były za plany?

- Janusz przez wiele lat miał – podobnie jak ja - negatywne spojrzenie na sprawę szkolenia młodzieży w Polsce, w PZPN. Zgadzaliśmy się właściwie w każdym elemencie tej oceny. A teraz chcieliśmy od gadania przejść do czynów; mieć wpływ na to szkolenie. Chciałem bardzo, by Janusz przyłączył się do mojego projektu stworzenia szkółki piłkarskiej w Parchowie, przede wszystkim dla młodzieży kaszubskiej. Janusz był w tych planach elementem bardzo ważnym, wręcz niezbędnym. Trudno było przecież nie skorzystać z wiedzy przyjaciela, którego miałem u boku.

- Wasza przyjaźń przetrwała niemal pół wieku, choć w barwach Arki wspólnie spędziliście tylko jeden sezon! Co ją tak cementowało?

- Rzeczywiście, czas wspólnej gry był krótki – raptem jeden sezon, ale przyjaźń, która się wtedy zawiązała, oparta była nie tylko na futbolu. Ceniłem Janusza za te cechy, które dla mnie są najważniejsze u drugiej osoby: szczerość i prawdomówność. To są dla mnie podstawowe elementy przyjaźni z kimkolwiek.

Tragiczne wiadomości od Zbigniewa Bońka. Janusz Kupcewicz nie żyje, wielka strata polskiego futbolu

- Janusz Kupcewicz do tego obrazu pasował?

- Oczywiście. Zawsze był skromnym, otwartym, szczerym człowiekiem. Mówił to, co myślał, robił to, co mówił. To go wyróżniało spośród grona ludzi typu „cwaniak”, „kombinator”, których działanie sprowadza się tylko do tego, jak oszukać innych i zarobić.

- Po roku wspólnych występów w Gdyni, pan odszedł budować wielki Widzew. Janusz Kupcewicz został w Arce. Jest jej legendą?

- Jest, choć on sam nigdy nie lubił dyskutować o swych zasługach dla klubu. Skromny był, ale najzupełniej zasłużenie został wybrany do „jedenastki wszech czasów”.

- Kiedy się stoi po przeciwnych stronach boiskach, nietrudno zapomnieć o przyjaźni i szacunku. Walczyliście ostro w meczach Widzew – Arka?

- Nigdy nie odstawialiśmy nogi, w żadnym meczu. Natomiast na boisku biegaliśmy raczej daleko od siebie. Nie mieliśmy więc tego dramatu, że ocena gry jednego zależała od postawy drugiego. I od tego, kto kogo wyeliminuje z gry.

- Nie próbował pan nigdy namówić przyjaciela na przeprowadzkę z Arki do Widzewa?

- Janusz miał grać w Widzewie, zupełnie bez mojego udziału. Był kandydatem prezesa Ludwika Sobolewskiego, miał być ważnym ogniwem drużyny. Czemu tak się nie stało – to już temat na zupełnie inną opowieść, ale na pewno nie na dzisiaj i nie po tym co od Pana usłyszałem. Podobnie jak to, że mógł zrobić znacznie większą karierę w reprezentacji. O to miał wielki żal...

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze