Potężne klapsy od kolegów były chrztem w nowej drużynie. - Było ciężko, ale wytrzymaliśmy - śmieje się Szmal, który razem z Tkaczykiem zamienił latem niemiecki Rhein Neckar Loewen na Vive. - Nie miałem jeszcze czasu poznać miasta. Siedzę w hotelu i czekam na przyjazd rodziny i odbiór mieszkania - mówi "Kasa".
- Ja się już zadomowiłem. Od kilku tygodni mieszkam na swoim. Kielce to sympatyczne miasto, ale nie przyjechaliśmy tu zwiedzać, tylko powalczyć o awans do Champions League, mistrzostwo i Puchar Polski - wtrąca Tkaczyk.
Przeczytaj koniecznie: Żużel. Polacy mistrzami świata. Joker Gollob dał nam złoto
Od pierwszego treningu obu graczom towarzyszy zainteresowanie kibiców i wielka presja. To oni mają sprawić, by piłkarze Vive zapomnieli o tragicznej końcówce poprzednich rozgrywek, kiedy w finale Superligi przegrali z Orlenem Wisłą Płock. - Odpowiedzialność to dla nas nic nowego. W każdym klubie, w którym graliśmy, spadała na nas. Damy sobie z tym radę - obiecuje Grzegorz.
Obaj dzięki ogromnemu doświadczeniu mają dowodzić drużyną na boisku i w szatni. - Nie było zbyt wiele czasu, by zorientować się, jaka jest atmosfera w zespole, ale specjalnego przygnębienia nie widać. Chłopaki to profesjonaliści, którzy nie rozpamiętują porażek, tylko idą do przodu - ocenia kolegów "Kasa".
"Nowi" zapewniają, że nie zamierzają ubiegać się o funkcję kapitana Vive. - Jeśli koledzy obdarzą któregoś z nas zaufaniem, to świetnie. Ale nic na siłę. Nie potrzebujemy opaski, by wypowiedzieć swoje zdanie i wpłynąć na zespół - zapewniają zgodnie.