Francis Kone, FC Slovacko

i

Autor: Newsflare/Tarbouriech Roseline via AP

Francis Kone: Kiedy umiera piłkarz, zawsze jestem w pobliżu [WYWIAD i WIDEO]

2017-10-26 21:29

Francis Kone (27 l.), obecnie piłkarz Zbrojovki Brno, był jednym z bohaterów gali FIFA, która odbyła się w Londynie. Grający w lidze czeskiej piłkarz z Togo jest postacią wyjątkową - już cztery razy uratował życie innym graczom. I właśnie za ten czwarty przypadek dostał nagrodę Fair Play FIFA. Nagrodę, której nie mógł odebrać, bo… nie miał wizy. Jako że mamy do czynienia z wyjątkowym graczem, prezentujemy jego historię, bo zdecydowanie jest warta poznania.

„Super Express”: - FIFA doceniła to, że w meczu ligi czeskiej uratowałeś życie bramkarza rywali, który po zderzeniu z kolegą dusił się własnym językiem. Jesteś zaskoczony tą nagrodą?
Francis Kone: - Od pewnego czasu wiedziałem, że FIFA chce mnie docenić, więc zaskoczony nie byłem. Zaskoczyło mnie natomiast to, że nie było mi dane pojawić się na gali w Londynie, mimo że działacze FIFA stawali na głowie, abym tam dotarł. Poległem jednak na braku wizy angielskiej.

- Braku wizy?! Nie dało się tego załatwić, skoro to tak ważna i szczytna sprawa?
- Jak widać, nie dało się. Ambasada angielska w Pradze jest najtrudniejszą do współpracy jaką znam. Robiliśmy wszystko, aby to przeskoczyć, i ja, i FIFA. Byłem już nawet na lotnisku w Pradze, w dzień gali. Miałem lecieć o szóstej rano na Wyspy. FIFA załatwiła mi bilet, prosiła, żebym się nie ruszał z lotniska, że oni dzwonią i załatwiają co trzeba. No ale nawet oni polegli. Skoro o 6:00 nie dało się lecieć, to kupili mi kolejny bilet, na 11:00. Ale i tak tych wszystkich formalności nie udało się załatwić i nie poleciałem. Nagrodę odebrał mój menedżer. Szkoda mi tej nieobecności, bo to był najważniejszy dzień w moim życiu. No ale trudno. Ważne, że trofeum zostało mi przyznane. Rodzina, znajomi – wszyscy są ze mnie dumni. To najcenniejsze.

- To zdarzenie, za które dostałeś nagrodę, wspominasz jako traumatyczne, czy pozytywne, bo dobrze się skończyło?
- Wspominam dobrze, bo dzięki szybkiej reakcji ten chłopak wciąż jest wśród żywych. U mnie to jest instynkt. Jestem głęboko wierzący, uważam, że to Bóg ratuje, ja jestem tylko narzędziem. Żeby to zrobić musisz mieć mieszankę dwóch ważnych elementów: odwagi i serca. Moim zdaniem kiedy umiera ktoś obok ciebie, musisz mu pomóc, choć widziałem już takie przypadki, że ludzie w takim momencie rozbiegają się, bo nie wiedzą co robić. Ja zawsze biegnę w stronę tego, który potrzebuje pomocy, a nie w drugą. Ten przypadek w Czechach był już czwartym tego typu jaki mnie spotkał. Sam mówię do siebie czasem, że kiedy umiera piłkarz, ja jakimś trafem zawsze jestem blisko niego. I na szczęście za każdym razem udawało się go zawrócić.

- Ten przypadek z ligi czeskiej przyprawia o ciarki również dlatego, że od początku tamtego meczu byłeś w rasistowski sposób obrażany przez kibiców rywali…
- Tak, wyzywali mnie, naśladowali małpy… Smutne, bardzo smutne, ale tyle razy już tego doświadczyłem… Ja kocham piłkę, a ludzie, którzy tak się zachowują – nie. Tylko raz w życiu nie miałem ochoty grać, gdy obrażano mnie na stadionie FC Porto, w trakcie rozgrzewki. Zresztą, w trakcie meczu też i wtedy miałem moment słabości – myślałem o zejściu z boiska. Ale pomyślałem, że z szacunku do barw mojego klubu nie powinienem tego robić. A wracając do tej sytuacji w Czechach: ci sami kibice, którzy mnie obrażali, nagle byli świadkami niecodziennej sceny. Czarny uratował jednego z nich, ich piłkarza. Podobno tej samej nocy do działaczy tego klubu dzwonili ci, którzy naśladowali małpy i prosili, żeby mnie przeprosić.

- Wypadki ratowania innych piłkarzy zdarzyły się niejednemu, ale ty chyba jesteś jedynym piłkarzem na świecie, który uratował już czterech graczy.
- Chyba tak. Pierwszy raz zdarzyło się to gdy grałem w Tajlandii. Wtedy to był piłkarz futsalu, to się działo w sali. Drugi i trzeci przypadek miał miejsce w Afryce, w Abidżanie. Czwarty w Czechach. Jest w tym wszystkim jakaś dziwna prawidłowość, że to się dzieje co dwa lata. 2011, 2013, 2015 i 2017…

- Podobno o tym pierwszym przypadku, z Tajlandii, nie powiedziałeś mamie, żeby jej nie denerwować, nawet jeśli wszystko skończyło się dobrze…
- Tak. Ale o drugim już się dowiedziała, bo mówił o tym cały Abidżan. Mama powiedziała mi wtedy: „Rób synu dalej tak, jak to robiłeś. Gdy ktoś potrzebuje pomocy, nigdy nie uciekaj”. Co więcej, dodała, że skoro zdarzyło się to już dwa razy, to pewnie jeszcze się zdarzy. No i miała rację.

- Te wszystkie cztery przypadki były takie same, czy któryś był trudniejszy?
- Najtrudniejszy był ten drugi. Ten chłopak był już w „połowie” martwy. Po tym jak udało się go uratować, przypadek trzeci był już łatwiejszy, a ten ostatni – najłatwiejszy. Chwyciłem język bramkarza, wyciągnąłem go i choć mnie ugryzł, to ostatecznie nic złego mu się nie stało. Ale powtarzam: to dzięki Bogu, ja tylko MU pomogłem.

- Przy okazji przyznania nagrody twoją biografię opisują media na całym świecie. To prawda, że jako dzieciak łowiłeś kraby, żeby zarobić?
- Tak, to prawda. W pewnym momencie tak właśnie było. Łowienie krabów było moją pracą, myłem też samochody, taksówki. Ale największą miłością była i jest piłka. W końcu mama powiedziała mi, żebym dał sobie spokój z tymi krabami i posłuchałem jej. Teraz, jeśli chodzi o pracę, liczy się tylko futbol.

- Nie wiem w takim razie czego ci już życzyć. Czy spokojnej kariery, czy jeśli ma dojść do wypadku, tego żebyś znów był w pobliżu?
- Cztery razy już wystarczy, ale wszystko rękach Boga. Jeśli znów znajdę się w takiej sytuacji, będę wiedział co robić. Jak mówiłem, jeśli masz odwagę i serce to nie zostawisz potrzebującego.

Najnowsze