– Co się stało między meczami z USA i Włochami, co tak odmieniło grę zespołu?
– Przypomniał mi się ubiegłoroczny turniej finałowy w Bolonii, kiedy ulegliśmy gładko Amerykanom w półfinale, a potem w meczu o trzecie miejsce pokonaliśmy Włochów. Zagraliśmy wtedy o wiele lepiej w drugim meczu. Wydaje mi się to normalne, że reakcja graczy po złym występie była mocna. Zobaczyliśmy zupełnie nowy zespół, inną energię i koncentrację. Obrona też była na zupełnie innym poziomie więc i rezultat okazał się korzystniejszy.
– Odbyło się spotkanie z siatkarzami, na którym pan oceniał ich grę przeciwko Amerykanom?
– To było rutynowe po przegranym meczu. Trzeba poświęcić czas na omówienie pewnych kwestii, nie da się ich zignorować. Powiedziałem o kilku ważnych rzeczach, o tym jak mają zareagować i przygotować się na ostatni występ w Rotterdamie. Oczywiście, to nie z powodu tej przemowy nastąpiła cudowna przemiana. To zupełnie naturalne, że po takiej porażce każdy po swojemu, mocno reaguje przed kolejnym wyzwaniem.
Druga porażka Polaków w Lidze Narodów! Amerykanie wyraźnie lepsi od Polski, nie ugraliśmy nawet seta
– Doświadczona w większości grupa, z którą pan pracuje, potrzebuje od pana takiej dodatkowej motywacji?
– Oczywiście. Bo to oni wychodzą na boisko. Po złej grze wszyscy patrzą na siatkarzy, a oni chcą się poprawić, wyglądać lepiej. Czasami muszę wskazać pewne rzeczy, na które patrzę z boku, powiedzieć o moich odczuciach odnośnie do ich gry. A uważałem, że mimo iż graliśmy przeciwko niezwykle mocnemu rywalowi, to musimy zdawać sobie sprawę, że pojawią się trudności i umieć na nie reagować. Tu jeszcze dochodziła kwestia grania dzień po dniu z potentatami. Takie sytuacje będą się zdarzać w wielkich turniejach. O złym meczu należy możliwie szybko zapomnieć i skupić się na każdym pojedynczym punkcie w kolejnej potyczce.
– Po meczu z USA nachodziły pana refleksje: może tu popełniłem błąd, może selekcja w tym czy innym zakresie była niewłaściwa? Czy też przeszedł pan nad tym do porządku, wiedząc, że można się poprawić dzień później?
– W każdym z turniejów do tej pory korzystałem z różnych siatkarzy i tego rodzaju sytuacje mogą się pojawiać. Wiem, czego się można spodziewać. Oczywiście, kiedy przegrywa się tak jak z Amerykanami, to jest także miejsce na zadawanie sobie pytania, czy zrobiłem coś nie tak, czy też co mogłem zrobić inaczej. To normalna reakcja, tak jak każda porażka jest dobrą lekcją, lepszą niż zwycięstwo.
– Pomysł z wieloma zmianami w składzie wypalił w kontekście dotychczasowych turniejów?
– Takie podejście było jedynym wyjściem, jeśli chciałem dać szansę niemal wszystkim powołanym zawodnikom. Po drugie, miało to na celu danie więcej czasu na odpoczynek tym mocniej obciążonym lub mającym problemy zdrowotne. Nie powiem, że to było wymuszone, ale taka musiała być organizacja naszej pracy. Na trzecim turnieju na Filipinach skończy się dokonywanie wielkiej liczby zmian.
– Na Filipiny zabierze pan ekipę, która potem zagra w finałowym turnieju w Gdańsku?
– W znakomitej większości tak, może dojść do jednej, góra dwóch zmian.
– Przed turniejem w Rotterdamie mówił pan, że to będą ważne zawody dla Bartosza Bednorza i Wilfredo Leona. Jak wypadli?
– Obaj wyglądali dobrze. Bednorz z pewnością lepiej niż w ubiegłym roku. Leon krok po kroku wraca do formy, z której pamiętam go grającego pod moim kierunkiem w Perugii. Jeszcze potrzebuje czasu, by się zaadaptować, szczególnie mam na myśli współpracę z rozgrywającymi. Zwłaszcza że na Filipinach będzie nowy gracz na tej pozycji. Trzeba czasu i cierpliwości, by znaleźć dobre wyczucie pomiędzy zawodnikami. Nawet jeśli czasem to gdzieś ucieka, trzeba wiedzieć jak zareagować i jak się uczyć na błędach. Ich powrót był udany, tym trudniejszy będzie wybór czternastki, zwłaszcza że i Artur Szalpuk pokazał się z dobrej strony.
– Niemniej turniej w Rotterdamie miał być sprawdzianem dla innych przyjmujących, nie dla Szalpuka, mimo że tam pojechał.
– Pierwotny plan zakładał, że Artur pojedzie na pierwszy turniej i tyle. Ale dodał tyle jakości do meczów i treningów, że chciałem go zabrać na drugie zawody. Kamil Semeniuk w tej sytuacji pozostał w kraju. Pewne rzeczy korygujemy w trakcie sezonu, plany ulegają zmianom.
– Co panu się najbardziej nie podobało podczas turnieju w Holandii, a co najmocniej przypadło do gustu?
– Rzecz jasna nie podobała mi się postawa drużyny w meczu z USA, bo spodziewałem się wyrównanej walki. A nie tylko w pierwszym secie. W pierwszych dwóch meczach rotowałem składem, wystawiłem inną ekipę niż później. Ponieważ zobaczyłem, co się działo na boisku, a nie lubię patrzeć jak moja drużyna przegrywa, to dokonałem korekt. Stąd wygrane po tie-breakach w spotkaniach, w których z naszej strony nie zaczynał najmocniejszy zestaw graczy. A co mi się podobało, to reakcja zespołu po bolesnej wpadce z USA. Podejście zawodników było zupełnie inne niż dzień wcześniej. To był nasz bardzo dobry moment w tych zawodach.
Z tych sześciu graczy Nikola Grbić wybierze czwórkę podstawowych przyjmujących. Będą sensacje?
– Skoro mowa o rzeczach bardzo dobrych, to chyba do takich należała forma Kuby Kochanowskiego przez cały turniej?
– Bezwzględnie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z jego występu. Robił wszystko na wysokim poziomie, począwszy od zagrywki, poprzez atak i blok. Kochanowski był jednym z najbardziej stabilnych siatkarzy w zespole. Czy się tego spodziewałem? Nie miałem skonkretyzowanych oczekiwań. Gracze pomału budują formę na reprezentacyjny sezon. Nie było tak, że Kubie wyznaczyłem jakieś minima, typu 70 procent w ataku, czy średnia 3 bloków na mecz. Patrzymy po prostu jak się rozwija jego gra z meczu na mecz i muszę powiedzieć, że jestem w pełni usatysfakcjonowany. Oby tak dalej.
Wielki triumf Polaków! Mistrzowie świata pokonani! Ważne zwycięstwo biało-czerwonych
– W ostatnim turnieju na Filipinach wprowadzi pan pierwszy raz w tym sezonie głównego rozgrywającego Marcina Janusza. Jakie wyzwania dla drużyny mogą wyniknąć w związku z tą zmianą?
– Mieliśmy już sytuacje, że zespół w zmienionym składzie trenował mało z nowymi zawodnikami, tak było przed meczem towarzyskim z Argentyną, kiedy odbyliśmy tylko jedne zajęcia z rozgrywającymi. W Rotterdamie wygraliśmy potem trzy z czterech meczów, nie sądzę więc, by to stanowiło gigantyczny problem. To kwestia dobrej adaptacji do konkretnych okoliczności, do tej pory nie przysparzało nam to dodatkowego bólu głowy. Marcin Janusz trenuje w Polsce ze środkowymi (Bieniek, Kłos – red.), czy Olkiem Śliwką. Nie zagrają ze sobą pierwszy raz. Jedynie para Janusz – Leon nie grała nigdy wspólnie, więc może być potrzebne trochę więcej czasu na zgranie. Przy siatkarzach tej klasy nie widzę jednak w tym względzie większego problemu.