Siatkówka, Jastrzębski Węgiel, Andrea Gardini, trener

i

Autor: Piotr Sumara/PLS Trener siatkarzy Jastrzębskiego Węgla Andrea Gardini

Trener siatkarskich mistrzów Polski Andrea Gardini dla „SE”: Nie oczekuję perfekcji, domagam się walki [WYWIAD]

2021-04-20 8:50

Ledwie dwa i pół miesiąca po rozpoczęciu pracy świętował mistrzostwo Polski z Jastrzębskim Węglem. Trudno powiedzieć, że jeden z najbardziej utytułowanych siatkarzy w historii, trzykrotny mistrz świata i medalista olimpijski Andrea Gardini był „strażakiem”, bo obejmował drużynę, gdy ta zajmowała drugie miejsce w tabeli. Szefowie klubu postanowili jednak wstrząsnąć ekipą po kilku niemile zaskakujących wynikach i to tąpnięcie się opłaciło. Jastrzębianie pod wodzą Włocha zdobyli pierwsze od 17 lat złoto PlusLigi.

– Trudniej wejść do klubu w środku sezonu czy zdobyć tytuł?

– To dla mnie nic nowego, bo tak samo zacząłem pracę klubową w Polsce, kiedy w trakcie sezonu w 2014 roku obejmowałem AZS Olsztyn. Trener musi być gotowy na podjęcie wyzwania w każdym momencie, nie ma znaczenia czy to początek, czy środek rozgrywek. Taka praca. Możesz wylecieć z posady w każdej chwili, a wtedy ktoś musi wskoczyć na twoje miejsce. W ciągu 24 godzin przyjąłem pod koniec stycznia propozycję z Jastrzębia i nie żałuję. Wiedziałem, że ten zespół ma olbrzymi potencjał. Jeszcze większa jest moja satysfakcja z tego, że gracze poszli za mną, „kupili” moją filozofię gry i styl pracy.

Na zgrupowaniu kadry siatkarzy w Spale zjawiło się... czterech graczy [WIDEO]

– Co można zmienić w tak krótkim czasie?

– Mówiąc o zmianach, nie mam na myśli stylu gry, chociaż każdy trener ma pewne wyobrażenie zespołu, może zarządzić jakieś korekty i stara się je wdrożyć. Uważałem, że w Jastrzębiu potrzebne jest przede wszystkim nieco inne podejście mentalne. Siatkarze musieli zrozumieć, że nie grają dla siebie, ale dla zespołu i że liczy się nie to, co mają napisane z tyłu koszulki, ale z przodu. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale dzień po dniu taką filozofię można zaszczepiać, by wreszcie, kiedy tego najbardziej potrzeba, drużyna nie była jedynie zlepkiem indywidualistów. Play-off pokazał to w pełni: gracze demonstrowali charakter i umiejętność wytrwania w meczu, mimo ciężkich momentów. To jak w puzzlach: jeden element pasuje tylko do jednego miejsca układanki. To zrobiliśmy w Jastrzębiu. Efekt widzieliśmy. Takie zakończenie pracy w sezonie to marzenie każdego szkoleniowca.

Siatkarzowi mistrzów Polski z Jastrzębia przeszkodził... ramadan. „Przesuwaliśmy treningi"

– Jak doszliście do tego, że w play-off zagraliście najlepszą siatkówkę?

– To był pewien proces, niełatwy, bo po drodze mieliśmy też przecież problemy z koronawirusem i kontuzjami. Nie ma perfekcyjnie grających zespołów, są tylko takie, które w najważniejszych chwilach dają sobie radę z przeciwnościami. Na pewno kłopoty nas zbudowały i wzmocniły. Jeśli w czasie gry popełniasz głupi błąd, czy coś ci nie wychodzi, to nie znaczy, że przegrasz. Wyrzuć to z głowy, pozostań w meczu i walcz, bo nic jeszcze nie straciłeś. Z takim sposobem myślenia można wejść na szczyt i według mnie to właśnie dokonało się w naszej drużynie.

– Zaksa wygrywała wszystko w sezonie, a potem trafiła na was...

– Każdy ma w sezonie problemy, nie chcę wdawać się w analizę czy ktoś ma dłuższą ławkę, czy ktoś był zmęczony. Wszystkie zespoły zmagają się z przeszkodami. Kiedy wygrywasz, to nie wiesz do końca, czy to ty tak świetnie przygotowałeś zespół, czy też rywal też dołożył się do swojej porażki albo na ile to ty sprawiłeś, że przeciwnik został pokonany. Łatwo jest rozprawiać o tym, gdy się już zna wynik. Nie powiem ani że Zaksa przegrała, bo była zmęczona, ani że my zwyciężyliśmy, bo tak fantastycznie zagraliśmy, nie ma to sensu. Wiem jedno: kiedy przyszedł moment, by się nie poddać w najtrudniejszych fragmentach gry, to stanęliśmy na wysokości zadania. Myśmy raczej cały czas gonili Zaksę w tych meczach i odrabialiśmy straty. To była przecież ciężka walka, po prostu zrobiliśmy ciut więcej. Nie oczekuję po chłopakach perfekcji, domagam się walki i taką podjęliśmy.

Zobaczcie ostatnią akcję finału PlusLigi i radość siatkarzy Jastrzębskiego Węgla [WIDEO]

– Nie ma wątpliwości, że mieliście dłuższą ławkę rezerwowych niż kędzierzynianie. To było kluczowe?

– To kwestia takiej czy innej budowy zespołu. Czasami masz gwiazdy w szóstce i ławka nie odgrywa takiej roli, gdzie indziej skład jest bardziej wyrównany. Nie powiedziałbym, że Zaksa nie miała wartościowych rezerwowych, chociaż to prawda, że u nas tych zmienników było więcej.

– Trafiał pan ze zmianami fantastycznie.

– Gdybyśmy przegrali, tobym usłyszał coś przeciwnego (śmiech). To naprawdę niesamowicie komfortowa sytuacja, jeśli można korzystać z graczy, którzy wchodzą i od razu robią różnicę.

Siatkarz złotych medalistów do niedowiarków po mistrzostwie Polski. „To nie wpadka Zaksy, to wygrana Jastrzębia”

– Na siłę waszej ławki nie ma chyba lepszego dowodu niż ten, że MVP finału został rezerwowy.

– Nie chcę nazywać Kuby Buckiego rezerwowym. Na papierze tak oczywiście jest, ale dla mnie liczy się to, że jak wchodzisz na boisko, to jesteś pełnoprawnym członkiem zespołu gotowym do poświęceń. W każdej drużynie w sporcie jedni grają więcej, inni mniej, ale to nie znaczy, że ci drudzy są mniej ważni. Jeśli czujesz się częścią teamu, choćby za sprawą jednej wykonanej świetnie zagrywki, czy jednej znakomitej akcji w obronie, to znaczy, że osiągnęliśmy cel. Dla mnie zawodnik, który zdobywa punkt serwisem wchodząc z ławki jak i ten, co zaliczył 40 pkt, ma takie samo prawo czuć się zwycięzcą.

– Bucki zmieniał Mohameda Al Hachdadiego, który nie mógł się odnaleźć w finale. Marokańczyk jest muzułmaninem, tymczasem właśnie zaczął się ramadan i musiał pościć w ciągu dnia. To mogło mieć wpływ na jego formę?

– Nie umiem powiedzieć, w każdym razie wychodził w pierwszej szóstce, bo pokazywał się z dobrej strony na treningach. Post to oczywiście jest pewien problem w przypadku sportowców muzułmańskiego wyznania, ale muszą sobie jakoś z tym radzić i generalnie nie mają olbrzymich kłopotów z tego tytułu. Jednak trzeba pamiętać, że zawodnik nie je i nie pije w ciągu dnia, od bladego świtu do wieczora, więc nie może to pozostać tak całkiem bez wpływu. Wiedziałem, że Mo będzie musiał przestrzegać postu akurat w czasie, gdy gramy o złoto, starałem się mu w pewien sposób pomóc. Nawet przesuwaliśmy niektóre treningi na późniejsze godziny, żeby mógł się posilać. Chcieliśmy go jak najmocniej wesprzeć.

– Długo świętowaliście złoto?

– Ja akurat najkrócej, bo już następnego dnia po finale musiałem przyjechać do Warszawy, by załatwić formalności paszportowe. Mieliśmy spotkanie z szefami klubu i miasta. Było piwo czy nawet dwa. Gracze mieli pełną swobodę, poświęcali się w końcu przez cały sezon, ze świetnym rezultatem na koniec.

– Miał pan kontrakt do końca sezonu. Przedłużenie umowy jest chyba teraz oczywiste?

– Nie wiem ile mogę powiedzieć... Chyba tylko tyle, że bardzo chciałbym zostać. I sądzę, że to będzie możliwe.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze