Dziesięć startów w MŚ, pierwszy aż 20 lat temu w Oberstdorfie. Na koncie mistrzostwo świata – indywidualnie i drużynowo, w dorobku też trzy brązowe medale z drużyną i indywidualne srebro. Stoch zbudował legendę polskiego narciarstwa, ale w tym sezonie był daleki od dobrych wyników. W reaktywację na MŚ w Trondheim nie uwierzył Thurnbichler i postawił na innych. – Byłem zaskoczony tą decyzją, bo Kamil to skoczek bardzo doświadczony. Jeden z tych gości, którzy wiedzą, jak się przygotować na takie zawody. Wiedzą, jak wykrzesać w sobie tą dodatkową motywację i energię. Kamil już to wiele razy udowadniał, nawet będąc w totalnym kryzysie formy. Zawsze istniała szansa, że zrobi to jeszcze raz, dlatego byłem zaskoczony, że nie ma go w składzie – tłumaczy Martin Schmitt.
– Myślałem, że dobrym rozwiązaniem będzie powołanie sześciu. Nie zostawiać nikogo w domu. Wiemy, że Piotr [Żyła] broni tytułu na normalnej skoczni, więc masz więcej miejsc. Mógł Thomas dać Kamilowi szansę i go sprawdzić na miejscu, ale Thomas powiedział, że nie chce nakładać waszym skoczkom dodatkowej presji – dodaje były niemiecki mistrz świata. Czy to dobrze? Schmitt nie widzi w tym założeniu ogromnej korzyści, biorąc pod uwagę wszechobecny marazm w polskiej drużynie, z którego uwalniał się czasem Paweł Wąsek. – Możesz znaleźć plusy w obu strategiach. Możesz powiedzieć, że to korzyść, że zmniejszasz poziom stresu i pozwalasz koncentrować się już bezpośrednio na zawodach. Z drugiej strony trzymasz skoczków na najwyższym poziomie koncentracji. W tym sezonie skoczkowie nie skaczą zbyt dobrze, presja to jest w zespole austriackim. Tzn. jest zdecydowanie większa – mówi nam ekspert Eurosportu.
Istotnym faktem w całej sprawie jest oczywiście odejście Stocha od Thurnbichlera. Trzykrotny mistrz olimpijski postanowił wrócić do pracy z Michalem Doleżalem, tym samym podważając pracę Austriaka. – Dla Thomasa cała ta sytuacja, czyli prowadzenie drużyny i posiadanie w opcji Kamila, który trenuje z Michalem Doleżalem była trudna. I chyba okazała się zbyt skomplikowana. Thomas wie, że jest pod presją po takim wyborze. Zdecydował, że tak będzie najlepiej. Dopiero się okaże, czy zrobił dobrze. Sam jednak powiedział: zobaczcie w ranking. Kamil jest za resztą, nie miał konkursu, w którym wskoczył do czołowej dziesiątki – dodał Schmitt.
Jakub Wolny miał konkurs, który kończył na ósmym miejscu. Aleksander Zniszczoł również. Dawid Kubacki był dziesiąty (dodajmy jednak, że w jednoseryjnym i loteryjnym konkursie w Ruce, gdzie nawet Stoch był 14.) i ostatnio zaczynał pokazywać postępy w pracy. Wąsek i Żyła to dwie inne historie ze wspólnym mianownikiem: pewność wylotu do Trondheim. – Wyniki Kamila w tym sezonie, to trochę mało... W Sapporo musiał pokazać dużo więcej. Jeśli decyzja Thomasa to wybór tylko pięciu skoczków, mała drużyna bez wewnętrznej rywalizacji, to kogo innego miał wybrać? Nie fair byłoby pominąć Dawida, czy Jakuba. Oni też zadawaliby pytania, dlaczego Kamil a nie ja. Powtarzam: wziąłbym szóstkę. Ale Thomas zna ich lepiej i wie, jak oni mogą sobie poradzić na MŚ, gdzie będzie inaczej niż podczas konkursów Pucharu Świata. Kamil, niestety, był najsłabszy w całym sezonie, dlatego Thomas podjął taką decyzję – spuentował Martin Schmitt.