– Z trawą trzeba się lubić, z trawą trzeba współpracować – podkreśliła Agnieszka Radwańska, która największe sukcesy w Wielkim Szlemie osiągnęła właśnie na tej nawierzchni na legendarnych londyńskich kortach. – Wspomnienia mam stąd niesamowite – mówi m. in. o finale Wimbledonu 2012, przegranym z Sereną Williams. – Oczywiście wspominam to ciężko, aczkolwiek były lata, kiedy było jeszcze trudniej, jak te z przegranymi półfinałami. Ogólnie jednak był to turniej, na którym zawsze czułam się bardzo dobrze. Gra na trawie zawsze była dla mnie ogromną przyjemnością. Nawet teraz, po dwóch minutach treningu, ja już wiem, o co chodzi – zapewnia „Isia”.
Trudna relacja Świątek z trawą
Radwańska była uważana za specjalistkę od gry na trawiastych kortach, w przeciwieństwie do Igi Świątek, która ma z trawą trudną relację. Sama to przyznawała niejednokrotnie. Także i w tym roku odpadła w Londynie we wcześniejszej fazie (3. r.), a w ogóle w karierze najdalej zawędrowała tu do ćwierćfinału.
Zepsuty powrót Agnieszki Radwańskiej na Wimbledonie. Polka mogła tylko załamać ręce
Jak podejść do gry na trawie, by odnieść sukces? Radwańska tłumaczy: – Myślę, że trawa jest ogólnie bardzo zero-jedynkowa. Albo się ją lubi, albo nie. Nie ma nic pomiędzy. Jest czas, aby grać i do innych nawierzchni się przyzwyczaić. Trawę trzeba rozumieć, z trawą trzeba współpracować. Faktycznie gra na niej jest inna. Trzeba swoją grę zmienić troszkę, aby trawa dawała nam przewagę, współdziałała z nami. Ja z tym nigdy nie miałam problemu. Trawa to była moja nawierzchnia. Miałam problem z inną nawierzchnią – dodaje, mając na myśli mączkę.
Będzie burza po słowach Igi Świątek?! Mówi o błędzie w przygotowaniach
– Trawa była dla mnie ulgą po mączce – przyznaje. – Zawsze żałowałam, że sezon na trawie jest taki krótki. Nie dało się nigdy dużo grać przed Wimbledonem, a po nim już nie było turniejów. Wystarczało mi pół treningu na trawie, żeby wiedzieć, że jestem na swoim miejscu.
Listen on Spreaker.