Super Express: - Jak doszło do urazu?
Katarzyna Skowrońska-Dolata: - Po wyskoku nienaturalnie spadłam na prawą nogę. Kolano mi odjechało i się popsułam. Czułam od razu, że to nie jest drobiazg, chociaż liczyłam jeszcze na jakiś cud. Drugie badanie rezonansem potwierdziło jednak najgorsze przypuszczenia: zerwanie więzadeł krzyżowych. To wszystko było dość dziwne. Do dziś na przykład zastanawiam się, dlaczego spadłam na prawą nogę. Zwykle w takich sytuacjach lądowałam na lewej. Tym razem stało się inaczej i od razu klops.
- Czemu wolała pani leczyć się w Polsce?
- Bo mam pełne zaufanie do doktora Jaroszewskiego, z którym znamy się od lat. Opiekował się mną wielokrotnie. Kiedyś naprawiał mi achillesy. Poza tym będę bliżej domu i rodziny, to też na mnie dobrze podziała. Przecież czeka mnie 4-5 miesięcy rehabilitacji, a ja i tak nie mam się już do czego spieszyć. Sezon się dla mnie skończył.
- Chodzi pani po głowie pytanie: wrócić jeszcze do gry, czy skończyć przygodę z siatkówką?
- Na razie to pytanie słyszę od innych. Sama jeszcze nie wiem, to trudny moment. Z jednej strony powtarzam sobie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Z drugiej, nie chciałabym kończyć przygody z siatkówką w taki sposób, nie tak sobie to wyobrażałam. Mam nadzieję, że organizm mi się jeszcze nie sypie.
- Nie jest pani załamana?
- Nie, jestem po prostu smutna, że nie mogę dokończyć sezonu w świetnym klubie. W Bergamo grało mi się znakomicie, czułam, że jestem w dobrej formie i potrafię dać coś zespołowi. Pozostał żal, wiem, że kibice i klub mocno mnie wspierają. Uważam, że to pech, zwykły pech. W końcu takie rzeczy się zdarzają w sporcie, a ja do tej pory grałam w miarę zdrowa, nie miałam poważniejszej kontuzji. Byłam szczęściarą, do teraz. Ale naprawdę nie zamierzam wpadać w rozpacz z powodu urazu. To w końcu tylko kolano, w życiu zdarzają się gorsze rzeczy.