Albo "Staruch", albo ...

2009-12-01 2:45

Zapiewajłę z Legii zwanego "Staruchem" służby stadionowe zwinęły, gdy z impetem przebił granicę totalnego chamstwa, intonując po śmierci Jana Wejcherta "Jeszcze jeden...".

Wydawało się wtedy, że sprawa jest zamknięta, bo prymitywa z trybun wyprowadzono. Tymczasem był to początek.

Do orzeczenia, że można komuś zakazać bywania na meczu, jest u nas potrzebny aż wyrok sądowy. Dlaczego ten rodzaj ograniczenia praw ma być akurat tak szczególnie chroniony, nie wiem, ale może i dobrze, że chronione są.

Tylko, że to teoria, bo "Staruch" ma wszelkie prawo w ... wiadomo gdzie. Do sądu nie przyszedł, tylko przysłał zaświadczenie, że jest obłożnie chory.

Przyszedł za to - ignorując zakaz wstępu - na pucharowy mecz Legii, a potem w dobrym towarzystwie pojechał do Bełchatowa, gdzie policja tak się kiboli przestraszyła, że wpuściła ich na stadion ... bez biletów.

Anglicy wyplenili chuligaństwo na stadionach szybko. Po prostu NIKT, kto chuliganił, na następny mecz nie miał wstępu. "Staruch" nie miałby u nich szans, bo w porze meczu Legii musiałby się (pod groźbą więzienia) meldować na posterunku policji. 

U nas - przynajmniej jak dotąd - "Staruch" jest na stadionie prze ul. Łazienkowskiej suwerennym władcą. Klub, ITI, ochroniarze i policja mogą mu skoczyć ... wiadomo gdzie.

Najnowsze