„Super Express”: - Jakie pierwsze wrażenia z Turcji, z miasta, klubu?
Barry Douglas: - Jeśli chodzi o klub, to bardzo, bardzo pozytywne. Mamy piękny nowy stadion i świetne centrum treningowe z hotelem. Infrastruktura sportowa jest po prostu rewelacyjna. A co do miasta... Nie widziałem go jeszcze, bo byliśmy zajęci wieloma sprawami związanymi z transferem, ale... Doskonale wiem, że Konya nie przypomina ani Poznania, ani Glasgow, ale jesteśmy na to gotowi. Mówię „my”, bo dużo do powiedzenia miała tu moja partnerka, Debbie. Ona też była na miejscu, ona też musiała się zgodzić. Ale z tym nie było problemu. Dla mnie to duża szansa. 2,5 roku w Lechu było piękne, jednak to dobry czas, aby zrobić krok do przodu.
- Przejście do Konyasporu jest krokiem do przodu?
- Tak i to dużym. O pięknym stadionie już mówiłem. I co ważne, on nie jest pusty. Na mecze, jak słyszałem, przychodzi po 25-30 tysięcy widzów. No i liga turecka, nie ma co ukrywać – jest lepsza od polskiej. Każdy w Europie zna przecież takie nazwy jak Galatasaray, Fenerbahce, Besiktas czy Trabzonspor. W tej lidze gra też wielu piłkarzy z bardzo głośnymi nazwiskami. Nie mam żadnych wątpliwości – to dla mnie duże wyzwanie.
- Lech złożył ci ofertę nowego kontraktu. Rozpatrywałeś go, czy od razu wiedziałeś, że nic z tego nie będzie?
- To nie tak, że odrzuciłem ofertę bezwarunkowo. Chciałem poczekać, zobaczyć co los przyniesie. Nie było tak, że chciałem zwiać z Lecha za wszelką cenę. Nie, od tego byłem daleki. Pojechałem z zespołem na obóz, spokojnie czekałem na rozwój wydarzeń. I myślę, że Konyaspor to odpowiedni klub w odpowiednim czasie dla mnie.
- A teraz z ręką na sercu: miałeś ofertę z Legii?
- (śmiech). Wiem jak gorący to temat w Poznaniu. Wolałbym go nawet nie komentować. Ja osobiście z Legią nie rozmawiałem, nie wiem, czy były jakieś kontakty poza mną. Powtarzam: o ofercie z Legii nic mi nie wiadomo.
- Kiedy jednak pojawiła się informacja, że możesz być kolejnym lechitą, który pójdzie do Legii, dostałeś podobno pogróżki. Wystraszyłeś się?
- Jestem Szkotem, a Szkota niełatwo przestraszyć (śmiech). Nie, nie wystraszyłem się. Ta sytuacja bardziej mnie rozczarowała niż przestraszyła. Rozczarowała w tym sensie, że to, iż ktoś wszedł w posiadanie mojego numeru, oznacza, że ktoś inny, komu zaufałem podając numer, komuś go udostępnił. Kto dzwonił? Nie wiem, nie znam tej osoby. Ale na pewno był to zagorzały fan Lecha.
- To był incydent, bo całość w Lechu uważasz chyba za bardzo fajną?
- To było niezapomniane 2,5 roku. Czasem nawet myślę, że jeszcze nie doceniłem tego, co z Lechem osiągnąłem. Mistrzostwo Polski, finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym, wygrany Superpuchar Polski. Strzeliłem kilka szczególnych goli, jak choćby ten z Legią, który tak uradował kibiców. Dla mnie ważne było też trafienie z Jagiellonią. Strzeliłem bramkę kilka dni po tym gdy zmarła bliska mi osoba. I mogłem jej tę bramkę zadedykować. Lech i Poznań zostaną w moim sercu na zawsze.
- Nie wiem czy będziesz chciał komentować, ale spróbujmy: jak oceniasz zamieszanie z Kasperem Hamalainenem?
- Rozumiem obie strony. Rozumiem wściekłość ludzi związanych z Lechem, bo pewnie lepiej by było, gdyby Kasper był bardziej szczery w swoich deklaracjach, ale rozumiem też jego. On musi patrzeć na to, co najlepsze dla niego i jego rodziny. To było i jest niełatwe i dla niego, i dla Lecha.
- Czego ci będzie z Polski najbardziej brakowało?
- Starego Rynku z Poznania. Nie każdy kraj ma tak cudowne miejsce. No i kumpli z zespołu. Nie ma co ukrywać, zżyłem się z chłopakami. Poznańskich fanów też nigdy nie zapomnę. Dziękuję za wszystko.
Denis Thomalla odszedł z Lecha i od razu strzelił gola! ZOBACZ WIDEO