Seweryn Kiełpin

i

Autor: cyfrasport, Instagram/seweryn_kielpin Seweryn Kiełpin jako bramkarz i uczestnik reality show

Człowiek wielu talentów

Dla ekstraklasowej piłki stworzył go Michał Probierz. Dziś Seweryn Kiełpin jest gwiazdą telewizyjnego reality show [ROZMOWA SE]

2024-02-14 5:50

Przez niemal trzy dekady szukał swej życiowej szansy w piłce nożnej. Na wielki futbol – jak czasami zauważali niektórzy trenerzy – był jednak niezbyt wielki: wielu uważało, że 184 cm to trochę za mało jak na golkipera. Miał jednak Seweryn Kiełpin szczęście do szkoleniowców, pracował bowiem w przeszłości z aż dwoma selekcjonerami. Po karierze rzucił piłkę, robi za to karierę w Internecie, a od niedawna – również w telewizji. Każdego wieczoru niemal milion widzów śledzi losy uczestników programu „Farma”. Jego finał coraz bliżej!

„Super Express”: - Myślał pan kiedyś o tym, że drzwi do ekstraklasy otworzył panu jeden z późniejszych selekcjonerów, a zamknął je inny trener kadry?

Seweryn Kiełpin: - Rzeczywiście! Choć prawdę mówiąc, dopiero pan mi to uświadomił. Więc chyba ta moja kariera nie była taka najgorsza, skoro udało mi się popracować z dwoma selekcjonerami. Fajnie, że Michał Probierz był tym, który dał mi zadebiutować w ekstraklasie [w Polonii Bytom – dop. aut.]. Z Jerzym Brzęczkiem było trochę gorzej; mógł dać mi pograć nieco więcej [w Wiśle Płock – dop. aut.].

- E tam, nie było tak źle w tym pańskim ostatnim sezonie ligowym: ponad 20 meczów pan zagrał.

- To prawda. Ale faktem jest, że miałem wtedy słabszy moment. W krótkim czasie zmarło mi wtedy dwóch dziadków i głowę miałem tak zakręconą, że przydarzyły mi się dwa większe błędy. Może jednak byłyby i kolejne sezony w ekstraklasie, ale dyrektor sportowy Wisły Płock nie był mi przychylny. Miałem wrażenie, że czeka na takie właśnie potknięcia. Nie pomógł mi nawet fakt, że w czterech z pięciu ostatnich występów nie puściłem gola.

- Latem 2018 odszedł pan z Płocka i z ekstraklasy, ale jeszcze nie z piłki…

- Biorąc jednak pod uwagę sytuację, o której mówiłem, zacząłem się z wolna do tej piłki i do układów w niej panujących zrażać. Poszedłem do Stali Mielec, bardzo licząc na awans i powrót do elity. Dawałem z siebie wszystko, wybierany byłem na najlepszego bramkarza pierwszej ligi. Grałem, miałem niewiele puszczonych bramek. I nagle pojawiły się jakieś sprawy polityczne, pozasportowe. Odszedł trener Artur Skowonek, przyszedł jego zmiennik, który miał jakieś „ale” do mnie… Skorzystałem z oferty Motoru Lublin, ale i tam było inaczej, niż sądziłem. W tym samym czasie dość płynnie przechodziłem już do działań w mediach społecznościowych.

Seweryn Kiełpin uwolnił talenty aktorskie

- Skąd się wziął ten pomysł?

- Zawsze miałem z tyłu głowy myśl, że gdybym nie grał w piłkę, to zostałbym aktorem. Nie udało mi się tego zrealizować w trakcie futbolowej przygody: jako młody chłopak zadebiutowałem w ekstraklasie, potem przy codziennych treningach brakowało czasu na takie „ekscesy”. Teraz w końcu mogłem dać upust swym aktorskim talentom. Zacząłem nagrywać filmiki, które spodobały się odbiorcom. No i zostałem internetowym influencerem.

- W czasach szkolnych udzielał się pan w klasowych przedstawieniach?

- Bardziej okolicznościowych akademiach. Pamiętam zwłaszcza jedną, chyba z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej. Przebierano nas wówczas za kraje członkowskie. Mnie przypadła Finlandia, a więc – w języku polskim – kobieta. Włożyłem pożyczoną od mamy błękitną sukienkę. Bardzo obcisłą, więc… chyba było dość wesoło, kiedy musiałem przejść w niej przez całą salę gimnastyczną po przekątnej. Generalnie w gimnazjum i liceum często byłem wystawiany do pierwszego szeregu. Recytowałem wiersze, a czasem… nawet sam je pisałem.

- Co takiego?!

- Tworzyłem je głównie dla siebie, do szuflady. Ale kiedy miałem chyba 20 lat, moja ówczesna dziewczyna poprosiła mnie o pomoc w napisaniu wiersza – takie miała zadanie domowe. Napisałem, dostała za niego szóstkę. Potem ten wiersz wygrał jakiś konkurs szkolny, a nawet międzyszkolny. I w końcu został opublikowany w lokalnym tygodniku. Mama moje sympatii była przeszczęśliwa, dostałem od niej mnóstwo czekolad (śmiech).

Scenariusze z tyłu głowy

- Krótko mówiąc już wtedy nie brakowało panu pomysłów. Więc rozumiem, że owe filmiki na TikToku i Instagramie, kręcone wspólnie z partnerką, rodziły się głównie w pańskiej głowie?

- Tak. Tworzyliśmy je razem, ale ona szła głównie kierunku motywów tanecznych, muzycznych. A ja zawsze wolałem takie scenki, jakie wspólnie kręciliśmy. I chyba miałem rację, skoro ludzie tak bardzo je polubili. Mam wrażenie, że czasem widzieli samych siebie w tych rolach, które odgrywaliśmy. Bardzo szybko, w pół roku chyba, zyskaliśmy milion obserwujących.

- Jest pan szczególnie dumny z któregoś z filmów? Szczególnie do któregoś pomysłu przywiązany?

- W sumie było ich z tysiąc, bo nagrywaliśmy codziennie, czasem nawet parę w ciągu jednego dnia. A mój ulubiony? Chyba cała seria ze złodziejem. Zwłaszcza ten jeden, w którym wracamy do domu ze spaceru i zastajemy w nim rabusia. Obie strony są zaskoczone, ale w tym momencie na mój telefon przychodzi SMS „Cześć przystojniaku”. Katja wyrywa mi telefon i rozpoczyna się kłótnia. Złodziej najpierw na nas patrzy ze zdumieniem, potem robi sobie herbatkę i bawi się z psem, czekając na koniec sprzeczki. W końcu moja partnerka po prostu otwiera drzwi i wyprasza go z mieszkania.

- Określił pan siebie mianem influencera. Ale jest też pan inwestorem w nieruchomości. Co jest dziś ważniejsze dla pana?

- Owszem, zainwestowałem moje przychody z piłki w nieruchomości. Prowadzę najem krótkoterminowy, taki minihotel. Cały czas na tej dziedzinie się koncentruję, mam nowy fajny projekt w głowie. Mam nadzieję, że się zrealizuje.

- Pytam, bo trafiłem ostatnio na pańskie ogłoszenie, w którym szuka pan terenów pod inwestycje.

- Tak, potwierdzam. W sumie mogę powiedzieć: chcę zrobić znów najem krótkoterminowy, a konkretnie - domki na drzewie. Nieruchomości to wciąż jest moje główne źródło utrzymania, choć jeśli miałbym zliczyć reklamy, które zrobiłem w ostatnie półtora roku – a było ich ponad 50, może nawet blisko setki – to okazałoby się, że z tego pieniążki też są całkiem fajne.

- Reklamy z pańskim udziałem, jak rozumiem, i na pańskich kanałach w mediach społecznościowych?

- Owszem. To są posty i rolki na Tik Toku i na Instagramie, które cieszą się dużą popularnością. Mógłbym z tego wycisnąć jeszcze więcej, ale nie chciałbym zamienić tych moich profilów na kanały wyłącznie reklamowe.

- Jest pan autorem filmików w mediach społecznościowych. Propozycji napisania profesjonalnego scenariusza filmowego na razie jednak panu nie składano?

- Nie. Choć kiedy od agencji, z którą jestem związany, dostaję propozycję nakręcenia reklamy, to… sam muszę wpaść na pomysł na nią; czyli niejako napisać scenariusz. Jeżeli produktem jest na przykład zupka błyskawiczna, to kombinuję: człowiek wiecznie zapracowany, w niedoczasie - biznes, potem spacer z psem, a za chwilę trening. Trzeba by zjeść coś błyskawicznie, najlepiej zdrowego i energetycznego. Jest zupka, jest pomysł (śmiech).

- Pytałem raczej o klasyczne kino; ot, choćby „Tydzień z życia influencera”. Może byłby hit fabularny, gdyby skorzystać z pańskich doświadczeń?

- Kino? Pewnie ciekawie byłoby spróbować swych sił. Choć – jak powiedziałem – pewnie bardziej kręciłoby mnie miejsce po drugiej stronie kamery!

Na „Farmie” z obyciem ekstraklasowym

- W zasadzie już się to panu udało, i to nie w Internecie, ale w mainstreamowej telewizji.

- O „Farmę” chodzi?

- Oczywiście.

- To nie była pierwsza propozycja udziału w tego typu produkcji. Zdarzały się wcześniej zapytania producentów Love Island czy Hotelu Paradise. Sęk w tym, że to były oferty dla singli, a ja byłem w związku z Katją. Potem pojawiła się propozycja „Farmy”. Ja nie oglądałem jej wcześniejszych edycji, ale robił to mój brat. I jego teściowa też. Oboje namówili mnie, żebym spróbował sił na castingu. Pomyślałem: „Czemu nie?”. W jakiś sposób dzięki karierze piłkarskiej miałem obycie z kamerami, bo przecież w ekstraklasie czy pierwszej lidze one są obecne na każdym meczu. Zaś zwierzęta – a opieka nad nimi jest jednym z ważnych elementów programu – kocham.

- A do tego dochodzą pojedynki, w których pańska żyłka sportowa zapewne była atutem?

- Atutem było to, że nie peszyła, nie krępowała mnie obecność kamer, nie zjadał mnie stres. Nie mogę spoilerować treści programu, bo wciąż jest emitowany, ale obycie z kamerami było ważne.

- Kiedy dziś patrzy pan na siebie w tym programie, jest pan zadowolony?

- Ja jestem osobą, która nie wchodzi w koperkowe konflikty. Telewizja natomiast koncentruje swą uwagę tam, gdy ktoś gdzieś krzyczy, coś knuje, kombinuje; więc ja nie byłem zbyt często i intensywnie pokazywany na ekranie. Ale nie mam sobie zbyt wiele do zarzucenia.

- Odnosi pan sukcesy w Internecie, zaistniał pan w telewizji. Co dalej? Jakie kolejne wyzwania?

- Podjąłem niedawno współpracę z agencją, która reprezentuje modeli i modelki do reklam telewizyjnych. Tu mnie jeszcze nie było, a wiąże z tym polem spore nadzieje. Dzięki „Farmie” zainteresowanie – mam wrażenie – rośnie.

Seweryn Kiełpin wchodzi do walki

- A sztuki walki? Od długiego czasu pojawiają się na pańskich kontach fotki z siłowni, z bokserskich sal treningowych itp. Deklarował pan nawet, że może kiedyś przyjdzie pora spróbować sił w ringu bądź oktagonie. I co?

- Było parę mocno niekonkretnych propozycji z MMA. I jedna bardziej konkretna.

- Ale nie skorzystał pan z niej?

- Nie. Po pierwsze – bo dotyczyła tylko jednego pojedynku, tymczasem jeżeli już rzucasz wszystko i szykujesz się dobitki, to sens ma kontrakt na co najmniej trzy walki. Na dodatek trochę odrzuca mnie scenariusz konferencji poprzedzających walkę. Obelgi, przekleństwa, czasem bójki – to nie jest mój świat; coś, w co chciałbym wchodzić, pod czym się podpisuję. Lubię wyzwania, lubię trenować sztuki walki, chciałbym się w nich sprawdzić, ale w wymiarze czysto sportowym. Bez tego całego show, mającego niewiele wspólnego z prawdziwą walką.

- Czyli raczej pana w tej formule nie zobaczymy?

- Jak zaproponują dobre pieniążki za dobry kontrakt na trzy pojedynki, to… chyba mógłbym się skusić.

- A rywala ma pan już upatrzonego?

- Proponowano mi walkę z innym byłym piłkarzem.

- Weszli w ten show m.in. Jakub Warzyniak i Tomasz Hajto.

- Mógłbym z Hajtą zawalczyć, czemu nie? Albo z Maciejem Korzymem, bo taki pomysł padał.

Na „Farmie” szydera prosto z piłkarskiej szatni

- Zatoczmy koło i wróćmy do piłki. Nieodłączną częścią futbolowej szatni jest… szydera. Kiedy byli koledzy z boiska zobaczyli pana na traktorze albo dojącego krowę, sięgnęli po ten oręż?

- Ja jestem osobą z dużym dystansem do siebie. Ci, co ze mną grali, wiedzą to doskonale. Kiedy zaczynałem nagrywać filmiki, pojawiały się czasem uszczypliwe komentarze. Ale kiedy autorzy widzieli, że w żaden sposób na nie nie reaguję, a nawet sam się z siebie śmieję, rezygnowali z tych docinków.

- A ja bardziej pytam nie o złośliwostki, ale o taką zabawną, pozytywną szyderkę, która w szatni potrafi zmobilizować.

- Hmm… Tak, pamiętam! W jednym z pierwszych odcinków „Farmy” przyszło nam, facetom, coś tam budować, wbijać gwoździe. Jedna z dziewczyn w programie zarzuciła nam, że kompletnie nie umiemy tego robić. Wtedy jeden z kumpli – Wojtek Popiel, z którym przez chwilę grałem w Ruchu Radzionków – wysłał mi stare zdjęcie z jakiejś imprezy. Grubszej imprezy – dodam, bo przysnęło mi się wtedy z głową na stole. „Sewer, przecież ty akurat gwoździe przybijać umiesz znakomicie” – napisał mi, opatrując zdanie uśmieszkiem.

- Piękne hasło!

- Prawda? Cóż, człowiek zawsze będzie popełniać błędy. Ale nie warto tego rozpamiętywać, napinać się. Jeżeli chcielibyśmy uniknąć pomyłek, musielibyśmy nie robić nic! Człowiek musi wyjść ze strefy komfortu, żeby coś osiągnąć. I musi liczyć się z tym, że po drodze zdarzą się i błędy, i szyderka.

Sonda
Oglądasz program "Farma"?
Listen on Spreaker.
Najnowsze