PLUSY
Sprint po tytuł
Pamiętamy rok poprzedni. Słynny wyścig żółwi. Potykała się Legia, potykał Lech, reszta po prostu leżała i czekała. Tytułu nie chciał nikt. Nie wyglądało to poważnie. Na szczęście faworyci wyciągnęli wnioski i tym razem poszli na całego. Legia Warszawa rozjechała Jagiellonię Białystok. Lech Poznań w podobny sposób znokautował Termalikę Bruk-Bet Nieciecza. Na dodatek trzy punkty, realizując niemalże "Blitzkrieg" na Górniku Zabrze, zdobyła też Cracovia. I tylko ten nieszczęsny Piast rozpoczął wiosenną część rozgrywek od pożądnego kaca.
Nie zapominamy też o piłkarzach Lechii Gdańsk, którzy skopali Podbeskidzie Bielsko-Biała 5:0. Co prawda zadanie mieli ułatwione, rywale grali w dziewięciu przeciw jedenastu, ale szanujmy się. Skoro włodarze zespołu z Pomorza tak konsekwentnie ściągają nowych graczy autokarami, to raz na jakiś czas pewna premia od losu - i gra w przewadze - im się zwyczajnie należy.
Możemy więc chyba odtrąbić sukces. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów, szkoleniowcy postanowili nie zajeżdżać swoich piłkarzy podczas zimowych zgrupowań, tylko po prostu przygotować ich organizmy na wysiłek fizyczny. Niby logiczne, a jednak nasza myśl trenerska dochodziła do podobnych wniosków jakieś pół wieku.
Nemanja Nikolić: Plotki o Chinach pozostawiam bez komentarza
Henryk Reyman coraz bliżej
Tak się jakoś złożyło, że wyróżnienia indywidualne musieliśmy w tym tygodniu podciągnąć pod peany zbiorowe. Obrodziło nam bowiem w bohaterów. Warszawa? Na pewno Nemanja Nikolić, nieśmiało już uznawany za najskuteczniejszego snajpera w historii ligi. W górach wciąż zima, na drzewach ledwie nieliczne pąki, a ten ma już 23 gole i przed sobą jeszcze 15 kolejek. W pobiciu rekordu Henryka Reymana przeszkodzić może mu już chyba tylko jakiś szalony Chińczyk. O ile przywiezie kontener dolarów i zechce wziąć na wycieczkę po Azji akurat jego.
Zwracamy też uwagę na Nickiego Bille Nielsena. Głównie dlatego, że w Lechu podarowano mu chyba przygotowania, które przeszedł Dennis Thomalla. Wpadł w pole karne, spojrzał na bramkarza i trafił w same widły. Przypominamy sobie tego austriackiego dowcipnisia i aż nie dowierzamy. To tak można?
Bój o Euro 2016
Nie zapominamy też o innych. Tomasz Jodłowiec chyba naczytał się w gazetach o wątpliwościach Adama Nawałki, bo nagle znowu udowodnił, że w lidze na środku boiska bywa bezkonkurencyjny. Podobnie jak Karol Linetty, nowa "dycha" Lecha Poznań. Trzy asysty to dorobek kadrowicza z całych poprzednich rozgrywek. I zarazem bilans pierwszej tegorocznej godziny na boisku piłkarskim. A skoro już o Linettym mowa, młodym, utalentowanym, szukującym się do piłkarskiego Erasmusa, to aż wstyd nie wspomnieć też o Dawidzie Kownackim. Tym samym, który z Termaliką w kilka minut podwoił swój ligowy dorobek bramkowy.
O wyjazd na mistrzostwa Europy ostro też zaczęli pracować gdańszczanie. Sławomir Peszko oraz Sebastian Mila, do tej pory powoływani do reprezentacji głównie z uwagi na ich wyborne poczucie humoru. Przeciwko Podbeskidziu zaliczyli nie tylko 90 minut, ale też zdobyli po bramce. Oczywiście premierowe w obecnych rozgrywkach, jak na dotychczasowych plażowiczów przystało.
MINUSY
O piłkarskim samobójstwie słów kilka (Legia Warszawa - Jagiellonia Białystok 4:0)
Były pozytywy, czas na te informacje mniej optymistyczne. Jak mawiał Ryszard Ochódzki, "żeby plusy nie przysłoniły wam minusów". Legię już chwaliliśmy. Rosyjska orkiestra Stanisława Czerczesowa zagrała. Ale też udział w tym miała Jagiellonia. Chodziły plotki, że Michał Probierz szykował na występ w stolicy coś specjalnego. Wielki świat. Ponoć wysłał nawet szpiega. Tak, by nie było zaskoczenia. I przyznajemy, zaimponowało nam to. Tak się robi przecież w wielkim piłkarskim świecie.
Tyle tylko, że tak się skupił na przeciwnikach, że aż zapomniał o swoich. To co wyprawiała bowiem "Jaga", to już nawet nie kryminał. To automatyczny koniec kariery. Ustawienie rodem z pochodów KOD-owców. Interwencje, jakby zamiast korków, niektórzy założyli łyżwy. No i ta nieszczęsna piłka. W pierwszym kwadransie piłkarze z Białegostoku przebywali na połowie stołecznych przez 21 sekund. Czyli jakieś trzy sprinty Ewy Swobody na sześćdziesiąt metrów. A już nie wspominamy o koncertowej asyście Przemysława Frankowskiego do Nemanji Nikolicia. Tak wybijał piłkę głową, że aż kierunki pomylił.
Można bronić. Można schować się za podwójną gardą. Ale to trochę tak, porównując do walki bokserskiej, jakby pięściarz wziął do ringu tarczę policyjną. Bezpiecznie, ale warto czasem też wyprowadzić cios. Inna sprawa, że jak już raz się to piłkarzom Jagiellonii udało, to tak, że miejsce w jajcarskich piłkarskich kompilacjach mają zapewnione.
Jedenaste miejsce w tabeli. Cztery "oczka" przewagi nad strefą spadkową. Jakby tak jeszcze Górnik Zabrze i Podbeskidzie zaczęło grać, podejrzewalibyśmy walkę o utrzymanie. No ale na dnie ananasy są jeszcze większe.
Ekstraklasa: Super NiGOLić nie może przestać strzelać!
Piłkarskie samobójstwo, wersja druga (Lechia Gdańsk - Podbeskidzie Bielsko-Biała 5:0)
Kohei Kato i Marek Sokołowski. Kamikaze ze wschodu. Pierwszy wyleciał z boiska w minucie czterdziestej. Drugi w czterdziestej czwartej, choć ochotę miał już wcześniej, bo na nogi rywala polował, tyle że nie trafił. Wyręczył go wtedy przyjaciel z Japonii. Kilkadziesiąt sekund później poszedł już bezbłędnie. I doprawdy nie mamy pojęcia jaki był jego cel. Spuchł, wstydził się poprosić o zmianę, swoje zrobiła adrenalina? Jasne, gracze Podbeskidzia wyglądali, jakby jeszcze w piątek wbiegali na Kasprowy Wierch, ale w komplecie mogli przynajmniej walczyć o honor. A tak na początek rundy zaliczyli efektowny nokaucik.
To taki nasz ulubiony minus. Za idiotyzm. Z adnotacją, że mamy nadzieję obu panów w najbliższych kolejkach nie oglądać. Na boisku trzeba bowiem czasem myśleć.
W Zabrzu wciąż futbol na tak (Cracovia - Górnik Zabrze 3:0)
Obawialiśmy się. Nasłuchaliśmy się o zbrojeniach w Zabrzu i aż nam przeszło przez głowę, że oto umiera najbardziej ekscytująca drużyna Ekstraklasy. Jedyna, która wciąż wyznaje filozofię Jerzego Engela, "futbol na tak", czyli im mniej obrony, tym lepiej dla widowiska.
Na szczęście problem zniknął. Przynajmniej na razie. Paweł Golański, najpoważniejsze wzmocnienie Górnika, nabawił się tajemniczego wirusa, nie gra, a koledzy z obrony zrobili w sobotę show. Cracovia w pół godziny machnęła trzy gole, w kolejne pół godziny zasłużyła na kolejne trzy, a jakby tak podopieczni Jacka Zielińskiego pobiegali dłużej, niż zaledwie trzy kwadranse, to kto wie, może pękłaby dwucyfrówka.
Dominik Sadzawicki, Adam Danch, Ołeksandr Szeweluchin, Mariusz Magiera - to nie wyróżnienie dla bloku obronnego. To przestroga. Dla wszystkich piłkarskich skautów. W ten sposób lepiej zespołu nie budować.