Ponad 7,5 tysiąca widzów zasiadło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, by oglądać derbowe spotkanie na szczeblu pierwszoligowym. Dla stolicy Podkarpacia to wielkie wydarzenie – w tym wieku obie drużyny potykały się co najwyżej na trzecim szczeblu rozgrywkowym. Faworytem był beniaminek, czyli Stal. Podopieczni trenera Daniela Myśliwca po 1/3 sezonu – idąc siłą rozpędu nowicjusza – wspięli się na miejsce, które na zakończenie sezonu gwarantuje miejsce w strefie barażów o ekstraklasie. Tymczasem celem Resovii na tym samym etapie jawi się ucieczka „spod kreski” spadkowej.
Resoviacy po zmianie trenera – Mirosław Hajdo 3,5 tygodnia przed derbami zastąpił Tomasza Grzegorczyka – są jednak zupełnie inną drużyną. Zremisowali z Chrobrym i pokonali Puszczę Niepołomice, a teraz odprawili z kwitkiem sąsiada zza miedzy. W derbach było wszystko: prowadzenie gości 2:0, wyrównanie na dwa, ponowna ucieczka Resovii na dystans dwóch goli, wreszcie „gol na otarcie łez” gospodarzy w doliczonym czasie.
Były też elementy zawsze budzące u fanów wielkie emocje: rzut karny, trafienie samobójcze, w końcu i bramka mogąca kandydować do miana „gola roku”. Bartosz Kwiecień – mający ekstraklasowe doświadczenie w barwach Jagiellonii i Korony – popisał się niesamowitym uderzeniem... z własnej połowy, zupełnie zaskakując wysuniętego kilka metrów przed linię bramkową Przemysława Pęksę!
Bramka rzeszowianina ma jednak poważnego rywala w walce o tytuł najładniejszego trafienia pierwszoligowego. W inauguracyjnej kolejce tego sezonu gola bezpośrednio z... punktu środkowego boiska zdobył przecież w meczu z GKS Tychy snajper Chojniczanki, Szymon Skrzypczak.