Na początku tego sezonu pomocnik Śląska czarował przede wszystkim asystami. W spotkaniu z ŁKS Mila za wszelką cenę chciał jednak strzelić bramkę. W sobotę urodziny miała bowiem jego mama, Urszula, a piłkarz chciał zadedykować jej gola. "Roger" dopiął swego w 75. minucie, kiedy w sytuacji sam na sam pokonał Bogusława Wyparłę.
- Kiedy strzelę gola, dzieje się ze mną coś dziwnego. Zaczynam szaleć, wariować na boisku. To jest dla mnie coś niesamowitego - przyznaje Mila.
W meczu z ŁKS lider wrocławskiego zespołu dwukrotnie dostał ataku szału na murawie. Raz z radości - po strzeleniu gola, a znacznie wcześniej wściekle wymachiwał rękoma po nieprzychylnej dla Śląska decyzji sędziego Piotra Pielaka (wrocławianie nie zgadzali się z tym, że arbiter przyznał aut rywalom). Milę uspokoiła dopiero żółta kartka, którą obejrzał chwilę później.
- Wiem, wiem, nie powinienem był się tak zachować. Ale nie byłem w stanie utrzymać nerwów na wodzy. Bo jak to jest, że arbiter stoi dwa metry od miejsca akcji, a podejmuje błędną decyzję? Wtedy nie ma innego wyjścia i trzeba się zdenerwować - tłumaczył się śmiesznie Mila.
Powtórki pokazały, że to Mila miał rację - aut należał się Śląskowi. Kara za kłótnię z arbitrem jest jednak nieubłagana - "Roger" przekroczył limit żółtych kartek i nie wystąpi w ostatnim meczu tego roku - z Ruchem Chorzów.
- Moi podopieczni grali z niesamowitym zaangażowaniem, to jest główna przyczyna zwycięstwa. Wprawdzie zaraz zima, ale udało nam się zacząć rundę wiosenną od zwycięstwa. Początek był wprawdzie trochę niemrawy i trudny, ale później na szczęście chłopcy się rozkręcili - cieszył się trener wrocławian Ryszard Tarasiewicz (46 l.).