- Kiedy przegraliście tytuł mistrza Polski?
- Mówili o nas królowie remisów. I coś w tym jest. Za dużo ich było. Do tego kontuzje Rengifo i Murawskiego. I nagle obudziła się Wisła. Trzeba oddać jej honor, że potrafiła się podnieść i wyprzedziła nas na finiszu.
- Kto twoim zdaniem był piłkarzem sezonu?
- Choć w "Super Expressie" wygrał Paweł Brożek, to dla mnie numerem 1 był Chinyama. Mam satysfakcję, że i mnie doceniliście. Jaka jest nagroda? Bo pół roku temu, gdy w jednym z plebiscytów wybrali mnie na najlepszego cudzoziemca ligi, to dostałem... lodówkę. I zrobił się problem, bo wciąż nie wiem, jak ją zawieźć do Sarajewa (śmiech.)
- Czy ojciec Ismet krytykował cię za słabszą grę w rundzie rewanżowej?
- Przeciwnie... chwalił mnie. Aż go zapytałem, czemu tak mnie wychwala, skoro w gazetach dostaję słabsze noty. Odparł, że trzeba chwalić gwiazdę rodziny. Tata uważa, że jestem lepszym piłkarzem od niego. Cała rodzina oglądała mecze ligi polskiej, bo przywiozłem im do Sarajewa dekoder Cyfry+.
- Zostajesz w Lechu?
- Kontrakt mam jeszcze na trzy lata i nigdzie się nie wybieram. Zresztą umówiłem się z działaczami Lecha, że po powrocie z urlopu porozmawiamy o nowej umowie. Ostatnio czytałem w niemieckiej prasie, że interesuje się mną Hertha Berlin. Jednak ze mną nikt się nie kontaktował. Zimą też było wiele zamieszania z moim transferem do Celticu Glasgow. Sam już nie wiem, czy to była prawda, czy nie.
- Jeśli już miałbyś wybierać, to bliżej ci do Niemiec czy Anglii?
- Stawiam na... Hiszpanię. Oglądałem finał Ligi Mistrzów i zamarzyło mi się, żeby zagrać w Barcelonie w jednej drużynie z Leo Messim. To dopiero byłby duet, co? (śmiech).
- Z Lechem pożegnał się trener Smuda. Będzie teraz wyprzedaż zespołu?
- Nie wydaje mi się, żeby władze klubu zaczęły pozbywać się najlepszych piłkarzy. Lech chce być potęgą, powalczyć w Lidze Europejskiej.