Może dlatego, że jeden krakowiak pochodził z Estonii, drugi z Holandii, dwóch z Izraela, piąty z Hondurasu, szósty z Argentyny, siódmy i ósmy z Bułgarii, dziewiąty z Czech, a dziesiąty ze Słowenii. Tę drużynę zafundował sobie prezes Bogusław Cupiał, który na polskich kopaczach piłki zawiódł się tyle razy, że w końcu ściągnął pod Wawel tę „legię cudzoziemską”. Teraz „legia” zapewne rozleci się w większości do swoich krajów, bo klub bez dostępu do pucharowego źródełka dochodów będzie musiał zdecydować się na energiczną wyprzedaż.
Wiem, że żądanie od klubowych bossów by przede wszystkim zatrudniali młodych i zdolnych piłkarzy rodzimego chowu jest anachronizmem. Nowoczesne szkolenie w polskim futbolu od lat leży i kwiczy. PZPN ma inne zainteresowania. Czas, gdy narybek z „orlików” zamieni się w boiskowe szczupaki i rekiny jeszcze daleko przed nami.
Tymczasem presja na wygrywanie trwa, lud chce futbolu tu i teraz, więc zastanawianie się skąd pochodzą potrzebni gracze jest co najmniej niemodne. Wszystko to wiem i nadal jakoś nie potrafię się zidentyfikować z krakowiakami z Hondurasu i Izraela. Z rozmów z kibicami wiem jednak, że nie ja jeden na tę dolegliwość cierpię.