„Super Express”: - Ależ notuje pan liczby w ostatnim czasie! Gole, asysty, no i 15 punktów Górnika w pięciu meczach. Skąd ta tajemnicza zmiana?
Dani Pacheco: - Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Kluczowe znaczenie miał mecz w Lubinie: tamtejsza wygrana, obroniony przez Daniela Bielicę rzut karny… Strasznie ważne było też zwycięstwo w Poznaniu z Lechem. Broniliśmy – jako drużyna – lepiej niż w poprzednich meczach. Te sukcesy dały nam wiarę w samych siebie, której wcześniej momentami nam brakowało.
- A propos Poznania. Piękny był ten pana 70-metrowy rajd z piłką, poprzedzający asystę przy złotym golu Daisuke Yokoty...
- Wielu kolegów w szatni żartowało ze mnie, że to mój pierwszy sprint w barwach Górnika (śmiech).
- Trudno się oprzeć wrażeniu, że w środku pola lepiej panu niż na boku pomocy, prawda?
- W Hiszpanii grywałem zazwyczaj na lewym skrzydle, gdzie dziś w Górniku występuje Kanji Okonuki. Ale w mojej ojczyźnie futbol jest bardziej taktyczny, z większą kontrolą piłki. W Polsce gra się dużo częściej z kontry, a ja w takim futbolu lepiej czuję się w środku pola, mając więcej okazji do gry piłką. Pasuje mi obecna rola rozgrywającego w Górniku. A Daisuke Yokota i wspomiany Kanji są bardziej dynamiczni na skrzydłach, szybsi ode mnie – z korzyścią dla drużyny.
- Wygraliście pięć meczów z rzędu, utrzymaliście ligę dla Górnika. Jest większy luz?
- Jest, ale teraz naszym celem jest ak najwyższe miejsce w tabeli. To ważne również dla klubu, od strony finansowej. A ja czuję, że jesteśmy w stanie wygrać wszystkie mecze już do końca sezonu
- Jeszcze niedawno bywało jednak nerwowo. Pamięta pan, jak w meczu ze Śląskiem zrugał pan Damiana Rasaka za stratę piłki?
- Emocje na boisku to rzecz naturalna, czasami zdarza się stracić nad nimi kontrolę. Kiedy oglądałem na spokojnie cały ten mecz, nie podobała mi się moja reakcja. Zresztą już na boisku, 10 sekund później, przeprosiłem go za ten naskok.
- Pan należy do tych zawodników Górnika, którzy w poprzednim sezonie mieli okazję pracować z Janem Urbanem. Jego powrót do klubu ucieszył pana?
- Dla mnie ważne jest to, że trener Urban mówi po hiszpańsku. Co prawda staram się uczyć polskiego, mam lekcje dwa razy w tygodniu, i nawet o futbolu już porozmawiam po polsku, ale czuję się bardzo dobrze, kiedy w trakcie meczu mogę zbiec do linii i usłyszeć od trenera wskazówki i podpowiedzi w moim języku.
- Co do języków: jak się dogadujecie w środku pola Górnika, w II linii?
- Z Daisuke i Damianem porozumiewamy się po angielsku. Nieco większy problem jest z Kanjim; w tym przypadku Yokota pełni rolę tłumacza na japoński. I musi to robić szybko, bo przecież gra nie czeka (śmiech).
- Przy okazji meczu z Wartą do Galerii Sław Górnika trafił pański rodak, Igor Angulo. Znał go pan wcześniej?
- Osobiście nigdy wcześniej nie spotkałem Igora. Kontaktowaliśmy się tylko przez media społecznościowe. Ale to było fantastyczne widzieć szacunek i uwielbienie, jakim cieszy się mój rodak tu w Zabrzu. Podziwiałem go i trochę mu tego… zazdrościłem. Widziałem też, jak wiele dał też zespołowi – choćby przez to, że samą swą obecnością zapełnił trybuny. „Powinieneś przyjeżdżać na każdy mecz” – powiedziałem mu wprost.
- Podoba się panu baner z jego podobizną pod dachem Areny Zabrze?
- Gram w piłkę z wielu powodów. Jeden z najważniejszych – poza miłością do futbolu – jest chęć bycia częścią historii jakiegoś wielkiego klubu. Na przykład Górnika Zabrze – tak jak Igor. Na razie jestem jeszcze od tego bardzo daleko, ale… mam jeszcze czas (śmiech).