"Super Express": - W armii czechosłowackiej został pan porucznikiem. Wprowadził pan w Ruchu wojskowy dryl, że drużyna zaczęła grać jak z nut?
Jan Kocian: - Nie zabieram piłkarzy na poligon, ale rzeczywiście nasza postawa w lidze to efekt ciężkiej pracy. Nie dostaliśmy nic za darmo. Kiedy obejmowałem zespół, największym problemem było, by drużyna pozbierała się po porażce 0:6 z Jagiellonią. Przeszliśmy długą drogę, a jej efektem są zaledwie 3 przegrane w 17 meczach.
Przeczytaj: Inter sprowadzi kolejną gwiazdę Premier League?
- Jak to się stało, że zawodowy żołnierz został najpierw kapitanem reprezentacji Czechosłowacji na mistrzostwach świata w 1990 roku, a potem trenerem?
- Dukla Bańska Bystrzyca, klub z mojego rodzinnego miasta, w którym rozegrałem ponad 200 meczów, była wojskowa. Jak w tamtych czasach w Polsce Legia czy Śląsk. I choć byliśmy w pełni profesjonalną ekipą, pensje płaciło nam wojsko. W sztabie widocznie uznano, że w militarnym klubie nie powinni grać cywile i przyznano nam stopnie oficerskie. Ale nikt nie ganiał nas po placu ćwiczeń ani nie kazał robić musztry. Oficjalnie byliśmy oddelegowani do pionu sportowego. Podobnie było np. w Dukli Praga.
- Ma pan jeszcze mundur porucznika?
- Nie. Długo wisiał w szafie, ale kiedy w 1988 roku wyjechałem do Niemiec do Sankt Pauli, gdzieś mi się zawieruszył.
- Gracie o mistrzostwo Polski?
- Za cel postawiono nam awans do czołowej ósemki. Po sezonie zasadniczym punkty zostaną podzielone na pół. Będzie zamieszanie w tabeli, na którym mogą skorzystać kluby niestawiane w roli faworytów. Takie jak Ruch.Rozmawiał