Jak można mówić czy pisać o "przyjemnej przegranej", skoro Legia doznaje największej klęski w historii wyjazdowych meczów polskich drużyn z Realem? Górnik Zabrze przegrywał 2:3, Wisła Kraków 1:3, Stal Mielec 0:1 i nikt się nie cieszył z "przyjemnej przegranej". A tu dostajemy łomot 5:1 i jest zadowolenie.
I nie gadajmy, że był słupek i mogły być dwa gole dla Legii. Bo Real mógł strzelić nie pięć goli, ale dziesięć. Widać było, że polskie myszy trochę harcowały, bo królewski kot pozwalał. W grze Realu nie było bowiem zwykłej agresji (szczególnie w obronie), pozwalali Legii na zdecydowanie więcej niż silnym rywalom, bo wiedzieli, że i tak pukną warszawiaków. No i ten Ronaldo, który się starał, ale chyba za długo w poniedziałek grał w karty z kolegami w hotelu.
Radość ze zdobycia gola w meczu, który się kończy klęską, to droga do San Marino. Tam też cieszyli się z gola w wysoko przegranym meczu.