Paweł Kryszałowicz był gwiazdą rodzimych boisk ligowych na przełomie wieków. Z powodzeniem grał też w reprezentacji, będąc jednym z jej ofensywnych filarów, gdy w 2002 roku – po szesnastoletniej nieobecności Biało-Czerwonych na mundialach – zespół Jerzego Engela wracał na światowe salony. To właśnie w tym okresie zaliczył swoje zagraniczne wojaże klubowe. Przez 2,5 roku był zawodnikiem Eintrachtu Frankfurt. Do dziś z dumą zakłada koszulkę tego klubu. Zwłaszcza przy okazji takich sukcesów, jakim był triumf w Lidze Europy. W środowy wieczór zasiądzie oczywiście przed telewizorem, by śledzić mecz o Superpuchar.
„Super Express”: - Kibice Eintrachtu nie mają zapewne dobrych nastrojów po inauguracji sezonu w Bundeslidze. Jak pan te piątkowe 1:6 z Bayernem odczytuje?
Paweł Kryszałowicz: - No cóż... Przydarzył się Eintrachtowi falstart, ale dla mnie zrozumiały. Bayern, podrażniony odejściem Roberta Lewandowskiego, skupił się na pierwszej z brzegu ofierze. Abstrahując od tego wyniku, jestem ciekaw postawy Eintrachtu w tym sezonie. Miałem nawet w planie wyprawę w najbliższą sobotę do Berlina, gdzie Frankfurt zagra z Herthą, ale ostatecznie sprawy służbowe zatrzymają mnie w kraju.
- Zaskoczony był pan wspaniałą pucharową epopeją Eintrachtu wiosną minionego sezonu?
- Jak wszyscy, chyba łącznie z jego kibicami! W lidze Eintracht złapał coś, co my w Polsce nazywamy „syndromem pucharów”, choć oczywiście nie na taką skalę, jak w przypadku polskich mistrzów, plasujących się czasem w grupie drużyn walczących o utrzymanie. Ale – koniec końców – się to Eintrachtowi opłaciło. Skończył Bundesligę na 12. miejscu, ale dzięki triumfowi w Lidze Europy grać będzie w Champions League.
- Kiedy pan spogląda dziś na Eintracht i jego skład, widzi pan człowieka, bez którego ten sukces nie byłby możliwy?
- Nie będę oryginalny: Filip Kostić przez kilka sezonów był postacią niezastąpioną, napędzającą całą ofensywę drużyny. Jego odejście do Juventusu jest rzeczą naturalną, a z drugiej strony – ogromnym osłabieniem Eintrachtu! Nie można też zapominać o bramkarzu Kevinie Trappie; jego nieobecność w trakcie leczenia kontuzji to czas ogromnych kłopotów zespołu w całej grze obronnej. Generalnie jednak – po wcześniejszych odejściach Sebastiana Hallera i Luki Jovicia – nie ma dziś gwiazd w Eintrachcie. Siłą zespołu jest więc po prostu kolektyw, na tle którego błyszczał wspomniany Kostić, poruszający się po skrzydełku.
- Mario Goetze będzie wzmocnieniem?
- Gwiazda wielka, ale jednak już wiekowa i raczej schodząca niż wschodząca. Choć jeśli dojdzie do formy, może być wartością dodaną.
- Mecz o Superpuchar będzie starciem Dawida z Goliatem?
- Dokładnie tak. Nie można tych dwóch klubów porównywać pod żadnym względem.
- Z Barceloną też trudno Eintracht porównywać. A jednak w kwietniu ograł ją w Lidze Europy!
- Ale Barcelonie wtedy nie szło, co mnie akurat było na rękę, bo jestem fanem Realu (śmiech). Eintracht tę słabość wykorzystał do maksimum, a Barca tak naprawdę dopiero od tych meczów trochę się pozbierała. No a teraz już pewnie będzie wyśmienita, skoro przyszedł tam Robert. Mam jednak nadzieję, że „Królewscy” w lidze się nie dadzą!
- Skoro jest pan fanem Realu, to komu będzie pan kibicować w środę?
- Serce mówi „Eintracht”, ale rozum się nie zgadza (śmiech).
- Gdyby się pan miał wcielić w rolę trenera Eintrachtu i przeprowadzić przedmeczową odprawę, co by pan powiedział zawodnikom?
- Skoro Eintracht jest tym, którego – teoretycznie – będą bili, więc powiedziałbym tak: „Panowie; wiadomo, z kim gracie. Niczego nie ryzykujecie, bo nawet jeśli przegracie, każdy powie, że zwyciężył faworyt. A więc żadnej spiny. Idźcie i po prostu róbcie to, co umiecie najlepiej”.
- Na swoich kontach w serwisach społecznościowych chętnie umieszcza pan swoje zdjęcia w koszulce Eintrachtu. Fajne wspomnienia?
- Grałem w tym klubie 2,5 roku, strzeliłem dla niego bramek prawie 30 bramek i szczycę się tym. Do dziś mam kontakt z niektórymi kolegami z tamtej drużyny, z Ervinem Skelą na przykład. W samym klubie do dziś pracuje natomiast Franco Leonti, 20 lat temu gospodarz klubu. Wciąż jest życzliwym człowiekiem, pomagał mi parokrotnie w załatwianiu biletów na mecze Eintrachtu