Po losowaniu 1/2 finału LM nasuwają nam się skojarzenia z Hollywood. W filmach zza oceanu podział jest zwykle jasny. Główny bohater reprezentuje dobro, ma wielki pistolet, klawą historię i niezwykle irytuje go ten drugi, o którym wiele możemy powiedzieć, ale nie to, że wstąpiłby do Korpusu Pokoju. Chyba, że mógłby tam zarobić.
>>>Kobieta natchnęła piłkarzy Atletico? A kto inny?
Ze zbliżającymi się pojedynkami w Champions League jest tak samo. W środę obejrzymy reprezentantów jasnej strony mocy. Prawdziwych rycerzy Jedi. Równie ofensywnie jak Real i Bayern nie gra nikt inny na Starym Kontynencie. W 'Utopii' Thomasa Moore'a tak wyglądałby skład finału najważniejszych piłkarskich rozgrywek klubowych w Europie.
Problem w tym, że życie to nie film, a Liga Mistrzów jest dopiero na etapie półfinałów. I do decydującej batalii w Lizbonie przystąpi również ten - teoretycznie przynajmniej - zły. Podobnie jest często z wyborami precydenckimi w Stanach Zjednoczonych [ach, ci Amerykanie!]. Prawdziwe emocje czekają na nas w prawyborach, a sam pojedynek Demokratów i Republikanów to już czysta formalność. Przynajmniej w teorii, bo dalecy jesteśmy od skreślania bohaterów wtorkowego wieczoru.
Przed starciami Atletico i Chelsea dostrzegamy jednak paradoks. Choć o wyniku decydują piłkarze, na razie niewielu zaprząta sobie nimi głowę. Bohaterów szuka się gdzie indziej. Z jednej strony dlatego, że jedyny absolutnie wybitny sportowiec - Eden Hazard - przynajmniej pierwszy mecz obejrzy z trybun. Ale to tylko część prawdy. Są przecież inni, a Diego Costa wyrasta wręcz na najgorętsze nazwisko letniego okienka transferowego.
'The Blues' i 'Rojiblancos' to przede wszystkim reprezentanci nowego trendu w światowym futbolu. Dwie armie, niczym stado mrówek realizujące z góry ustalony plan. Doskonałe w swej konsekwencji, ale absolutnie pozbawione piłkarskiej fantazji. I jak w każdej zorganizowanej grupie: w pełni oddane przywódcy - Mourinho i Simeone.
>>>Był Moyes, nie ma Moyesa. Szkot zwolniony!
Portugalczyk na etapie półfinałów mógłby robić za kierownika melanżu. W 11 ostatnich edycjach Ligi Mistrzów w czwórce melduje się po raz ósmy. Tyle, że tutaj statystyki są już dla szkoleniowca Chelsea nieubłagane: 14 meczów, 5 zwycięstw, 3 remisy i aż 6 porażek. I zaledwie 2 finały.
Simeone odwrotnie. W Lidze Mistrzów uchodzi za nuworysza, ale historia uczy, że gdy wyczuje ofiarę, bezbłędnie doprowadza atak do samego końca. W Atletico wygrywał do tej pory wszystkie finały.
Kto kogo oszuka? Tego nie wiemy. Jasne jest jednak co innego: nikt nie emocjonuje się powrotem Fernando Torresa na Vicente Calderon. Z prostej przyczyny. Nawet jak ustrzeli hattricka, rację będzie miał przede wszystkim Mourinho.