Ronaldo in mixed zone "If we were all at my level, maybe we would be leaders." [via @AranchaMOBILE ]
— Dermot Corrigan (@dermotmcorrigan) 27 lutego 2016
W wolnym tłumaczeniu: "gdybyśmy wszyscy byli na moim poziomie, być może bylibyśmy liderem". Cristiano Ronaldo dosłownie oszalał. Takie słowa, tuż po porażce, to medialne samobójstwo. Wystawienie się na przeciwko plutonu egzekucyjnego i wypięcie tylnej części ciała z nadzieją, że karabiny są, tylko nie ma pocisków. Otóż są i tylko czekały, by w Portugalczyka wystrzelić.
Atletico znokautowało Real. Królewscy pożegnali się z mistrzostwem
Oczywiście dalej CR7 starał się tłumaczyć. I... tylko pogorszył sprawę. - Nie chcę mówić, że Jese, Lucas Vazquez czy Kovacić są słabymi piłkarzami, ale... Albo: - Nie przygotowaliśmy się do sezonu źle. Ale mamy sporo kontuzji. Gdyby Barcelona grała przez większą część sezonu bez Lionela Messiego, Neymara i Luisa Suareza, nie byłaby w tym miejscu, w którym jest.
Oczywiście Portugalczyk zapomniał, że Messi przez całą jesień leczył kontuzję. Podobnie jak nie dostrzegł, że akurat Jese czy Vazquez w meczach z czołowymi zespołami wielokrotnie notowali pozytywne występy. W przeciwieństwie do Ronaldo, który w tym sezonie wyrósł na króla... gorszej części Barcelony. Tylko Espanyolowi w tym sezonie gwiazdor Królewskich strzelił osiem goli. Na 22 ligowe w ogóle.
Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, rozwiewamy je. Nie, Cristiano Ronaldo nie jest normalnym człowiekiem. I tak, on naprawdę wierzy, że jest piłkarskim Bogiem. Trochę jak Pele, tyle że Brazylijczykowi tryb samozwańczej legendy włączył się po sześćdziesiątce jako dodatek do demencji starczej. A CR7 na trzydziestkę.