Real do meczu z Deportivo przystępował pod presją. Nie tylko ze względu na porażkę w niedzielnym El Clasico i utratę pozycji lidera, ale też zwycięstwo Barcelony nad Osasuną. To oznaczało, że ewentualna wpadka "Królewskich" oddaliłaby ich w tabeli od ekipy ze stolicy Katalonii. Wydawało się więc, że mecz na El Riazor Zinedine Zidane potraktuje jak najbardziej poważnie i puści do boju swoje największe armaty, tymczasem on Karima Benzemę posadził na ławce, a Cristiano Ronaldo nie włączył nawet do kadry meczowej.
Mimo to w Realu byli spokojni o wynik, w końcu zespół z La Corunii ostatni punkt przeciwko wicemistrzom Hiszpanii zdołał ugrać... w lutym 2011 roku, kiedy to padł remis 0:0. I już pierwsza ofensywna akcja gości pokazała, że raczej nie dadzą sobie wydrzeć kompletu "oczek". W pierwszej minucie Alvaro Morata trafił na 1:0, a od tamtej pory rozluźniony Real konsekwentnie rozbijał i dobijał Deportivo. Popisowe zawody rozgrywał Isco, który mimo genialnej formy w meczu z Barceloną nawet nie powąchał murawy. Widać było wyraźnie, że jest podrażniony takimi decyzjami trenera, bo na boisku próżno było szukać lepszego od niego. Do asysty dołożył gola w drugiej połowie, a swoje trafienia zanotowali też James Rodriguez (dwa), Lucas Vazquez i Casemiro. Gospodarzy stać było na zaledwie dwie bramki i mecz zakończył się wynikiem 6:2 dla Realu.
Swój udział w tym zwycięstwie "Królewskich" miał też... Przemysław Tytoń. Co prawda polski bramkarz mecz zaczął na ławce rezerwowych, ale już w przerwie wszedł w miejsce kontuzjowanego Germana Luxa i w drugiej połowie puścił trzy gole. Dzięki tym trzem punktom podopieczni Zidane'a dotrzymują kroku Barcelonie i są wiceliderem La Liga z takim samym dorobkiem, co największy rywal. A należy pamiętać, że mają jeden mecz rozegrany mniej (z Celtą Vigo).
Deportivo La Coruna - Real Madryt 2:6 (1:3)
Bramki: Florin Andone 35, Joselu 84 - Alvaro Morata 1, James Rodriguez 14, 66, Lucas Vazquez 44, Isco 77, Casemiro 87