- Jeśli zagram w sobotę, to nie może to być byle jaki występ. "Wasyl" wysoko zawiesił poprzeczkę i nie wypada jej obniżać. Ale przede wszystkim to jestem zły na tego łobuza, który tak załatwił Marcina. Śledziłem ostatnie występy "Wasyla", był w superformie, a ten Belg wszystko zniszczył. To odrażające, ten człowiek już nigdy nie powinien wystąpić w żadnym meczu - irytuje się Golański, który niedawno sam wpadł w tarapaty, choć w zupełnie innej sytuacji.
- No tak... Jechaliśmy autokarem na ligowy mecz i chuligani z Dinama Bukareszt rzucali w nas płytami chodnikowymi. Jedna z nich wpadła do środka i na szczęście najpierw uderzyła rzecznika prasowego w rękę, a dopiero potem mnie w głowę. Gdyby rzecznik nie zamortyzował uderzenia, prawdopodobnie byłbym trupem - przyznaje Golański, zapewniając jednak, że nie pozostał mu żaden uraz po tym wypadku.
- Głowa jest cała i dobrze mi się ostatnio powodzi, zresztą świadczą o tym oferty, które dostaję. Nie tak dawno Porto dawało za mnie 2 miliony euro, ale Steaua nie chciała mnie puścić. A niedawno zgłosił się Celtic. Graliśmy w Lidze Europejskiej z irlandzkim St. Patrick i na tym meczu byłem obserwowany, bo zaraz potem usłyszałem w klubie, że jest zapytanie z Glasgow w mojej sprawie. Nie wiem jednak, jak to będzie, bo za osiem miesięcy kończy mi się kontrakt. Zimą przeprowadzę decydujące rozmowy - przyznaje obrońca reprezentacji Polski.
Golański na tyle zadomowił się w Rumunii, że nie chce stamtąd wyjeżdżać za wszelką cenę.
- Czuję się tu już jak u siebie w domu, choć wiem, jaki jest w Polsce stereotyp tego kraju. Niektórzy myślą, że w centrum Bukaresztu to się pasą kozy i krowy. A tymczasem tam jest mnóstwo fajnych rzeczy do zobaczenia. - Ale teraz nie czas na rozmowy o Rumunii. Mamy przed sobą dwa mecze i to musi być sześć punktów. Dla "Wasyla", dla kibiców i dla nas samych.