„Super Express”: - Jak wypatrzył pan Krzysztofa Piątka?
Andrzej Bolisęga: - Wszystko zaczęło się w 2006 roku. Założyłem w Dzierżoniowie szkółkę piłkarską dla dzieci. Pomysł narodził się stąd, że chciałem zapisać na treningi synów. Okazało się, że u nas w mieście nie było ich rocznika. Zebrałem grupę i trafił mi się rocznik 1995. Pojechaliśmy na mecz do pobliskiej Niemczy, gdzie zagraliśmy z dużo większymi przeciwnikami. I właśnie tam w trakcie tego spotkania na boisku pojawił się rówieśnik moich zawodników, Krzysiek Piątek.
- Jak wtedy wypadł?
- Zobaczyłem go w kilku akcjach i od razu chciałem mieć u siebie. On wtedy dopiero tam zaczynał. Miał 11 lat. Podszedłem do taty Krzyśka i powiedziałem, że zabieram tego chłopaka do Dzierżoniowa. Tata wyraził zgodę. Kiedyś też grał w piłkę. Następnego dnia Krzysiek był już na naszych zajęciach. To był okres wiosenny, zaraz pojechaliśmy na duży turniej do Francji. Był z nami Krzysiek, który już od nowego roku szkolnego został uczniem szkoły sportowej w Dzierżoniowie.
- Czym Piątek zwrócił na siebie uwagę? Już miał ten instynkt strzelecki?
- Każdy zadaje mi to pytanie: czy widział pan od razu, że Piątek będzie strzelał gole? Jak obserwuję go teraz, to mogę powiedzieć, że tak samo zachowywał się na samym początku. Piłka sama szukała go na polu karnym. Nie wiem, skąd on ma ten dar, że zawsze spada koło niego. Ale ten dar miał od początku.
- Sprawiał problemy poza boiskiem?
- Był dzieckiem niesfornym, łobuzowatym. Miał mnóstwo energii. Chyba miałem z nim największe problemy ze wszystkich zawodników. Wyjazd do Francji był dla mnie nauczką wychowawczą. Musiałem nad nim zapanować.
- Co zrobił?
- Był po prostu żywym dzieckiem. Jak się coś działo, to wiadomo, że Krzysiek był w centrum uwagi. Musiałem poświęcić wiele czasu, aby nie stało się nic jemu ani drużynie. Ale to nauczyło go walki na boisku. On tę energię ma do tej pory. Przeszedł dużą przemianę. Na początku nie myślał chyba o tym, żeby grać w piłkę. Bardziej interesowały go inne rzeczy. Tata był jego mentorem. Bardzo mi pomagał. Jak się coś złego działo, to wystarczył telefon do taty i miałem Krzyśka ułożonego na miesiąc.
- Jak długo pan z nim pracował?
- Prowadziłem go trzy lata. Później w Dzierżoniowie przejął go trener Bielecki, trenując ok. 1,5 roku. W wieku 16 lat trafił do pierwszej drużyny Lechii, gdzie prowadził go trener Zbigniew Soczewski. Debiut Krzyśka w seniorach mnie nie zaskoczył, bo taka jest polityka naszego klubu. Byłem wtedy prezesem. Wszyscy nasi zawodnicy mają otwarte drzwi do pierwszego zespołu. U nas łatwiej jest się przebić do seniorów niż w innych klubach. Droga Krzyśka pokazała, że to był dobry moment. W Dzierżoniowie daliśmy mu szansę i to doświadczenie zdobyte u nas mógł pokazywać w innych zespołach.
- Miał pan w zespole równie utalentowanych graczy, jak Piątek?
- Tak. Piotr Pietkiewicz, który obecnie gra w Lechii Dzierżoniów. Wybił się szybciej niż Krzysiek. Poszedł do pierwszoligowej Arki Gdynia, gdzie zadebiutował w seniorach. Nie poradził sobie w Trójmieście i po dwóch latach wrócił. Drugi zawodnik to ewenement. Trenowałem go trzy lata. To Jan Czuwara, gra w Górniku Zabrze i jest reprezentantem Polski w piłce ręcznej. Od razu zastrzegam: nie jestem żadnym wielkim trenerem. Zaszczepiłem w tych dzieciakach chęć uprawiania sportu. Później trafili na odpowiednich ludzi, którzy dobrze nimi pokierowali.
- Jakie cechy charakteru miał Piątek?
- Nie był pracowity. Trzeba było zmuszać do pracy, do treningów. Był okres, że przestał chodzić na zajęcia. Wtedy wspólnie z tatą mocno zaangażowaliśmy się w to, aby z powrotem wrzucić go na piłkarskie tory. Dobrze, że zajął się futbolem.
- Co pan sobie pomyślał, gdy trener Michał Probierz powiedział o Piątku, że to będzie piłkarz wart ponad 30 milionów euro?
- Co ten Probierz wygaduje (śmiech). Ale po cichu mówiłem sobie: niech to będzie prawda. Podchodzę do Krzyśka z sentymentem. Może nie jest to chłodna ocena z mojej strony. Dla mnie to ogromne zaskoczenie, że on strzela tak dużo goli. Trafił na odpowiednich ludzi na boisku, którzy potrafią mu podać piłkę. Miał dużo szczęścia, dostał szansę i pokazuje, że warto było go ściągnąć do Genoi.
- Teraz utrzymujecie kontakt?
- Tak, po meczach wymieniamy uwagi. Pytał, czy może podać mediom kontakt do mnie. Dzwoniła telewizja Sky Sports i umawiała się na przyjazd do Dzierżoniowa. „Piątkomania” rozkręciła się na całego. W tych wszystkich rozmowach pojawia się nazwa Dzierżoniów. Dla naszego miasta to kapitalna promocja. Ostatnio udzielałem wywiadu „La Gazzetta dello Sport”. Powiedziałem w nim, że jak tak dalej będzie strzelał we Włoszech to zaraz zostanie „Honorowym obywatelem Dzierżoniowa”. I będziemy z tego dumni. Jest nim Paweł Sibik, uczestnik MŚ 2002, obecnie prezes Lechii. Dziennikarz „La Gazetto dello Sport” zapytał mnie, czy mógłbym porównać Krzyśka do Cristiano Ronaldo.
- Co pan odpowiedział?
- Poprosiłem, żeby mi takich pytań nie zadawał. Uważam, że to nie na miejscu. Możemy porozmawiać za kilka lat, jak Krzysiek osiągnie tyle co Ronaldo. Trzymam kciuki, żeby jego skuteczność się utrzymała. Bo tak się zdarza, że przychodzi trudny okres, gdy się nie strzela goli. Przypomnę, że Krzysiek taki moment miał w Cracovii. Ale poradził sobie.
- Czego spodziewa się po Piątku?
- Mam nadzieję, że zawsze będzie trafiał na dobrych ludzi. w Genoi przyjęli go bardzo ciepło. Nie musiał się aklimatyzować. Wszedł i zaczął strzelać. To pomogło mu pokazać się z jak najlepszej strony.
- Wydaje się, że Genoa nie zdoła go zatrzymać. W jakim klubie go zobaczymy w przyszłości?
- Czytam spekulacje, gdzie może trafić. Podpowiadam mu, że ma pójść do takiego klubu, w którym będzie się dobrze czuł. To najważniejsze. Z resztą sobie poradzi.