„Super Express”: - No to jak będzie: pokonamy Estonię?
Grzegorz Lato: - Tak. Pod warunkiem, że nie zaprezentujemy w meczu z nimi takiego podejścia, jak do obu meczów grupowych z Mołdawią.
- Krótko mówiąc: musi być odpowiedni mental?
- Tak jest. Głowa musi pracować, nawet jak już jest 2:0 i każdy chciałby na wakacje pojechać – że przypomnę słowa jednego z kadrowiczów. Jeżeli „głowa dojedzie”, nie wyobrażam sobie, byśmy mogli odpaść w rywalizacji z Estonią.
- A dalej?
- A dalej będzie trudno. Walia jest dla mnie faworytem, i pewnie z nimi zagramy finał. Chyba bym nawet wolał zagrać z nią. Co prawda ja sam tam 0:2 dostałem 50 lat temu, ale potem w rewanżu walnęliśmy ich 3:0. A Finlandia ma ciekawy zespół, z wieloma zawodnikami grającymi w zagranicznych klubach, z dobrym skutkiem. U siebie byliby bardzo niebezpieczni. Bardziej, moim zdaniem, niż Walijczycy.
- Reasumując: awansujemy na to EURO czy nie awansujemy?
- Łatwo nie będzie. A zresztą jak już nam się uda, to w Niemczech wpadniemy do takiej grupy, że daj Panie Boże zdrowie. Ja wiem, że taką Holandię to można i 4:1 ograć, jak my kiedyś na Stadionie Śląskim. I że dziś piłkarsko to kraj, który koło Belgii leży. Ale i tak mocniejszy od nas. Austria dobrze grała w eliminacjach, jest silna. A Francja – wiadomo, co tu dużo gadać… Inna rzecz, że trudno liczyć na coś innego, niż „grupa śmierci”, jeśli jest się losowanym z czwartego koszyka. A my się w nim znaleźliśmy przez własną głupotę.
- Głupotę?!
- No dobra, bardziej lekceważenie przeciwnika takiego jak Mołdawia. A podstawowym błędem – w tym przypadku ze strony PZPN – było zatrudnienie Fernando Santosa. Można było trochę poczytać, co pisały dziennikarskie media: że to już trener starej daty, że już nie ma tego zapału do pracy, że nie te metody trenerskie… Efekty punktowe widzieliśmy w tabeli, a dziś żądamy cudów od jego polskiego następcy.
- Po co Cezaremu Kuleszy był potrzebny Santos?
- Mam wrażenie, że imponowała mu możliwość zatrudnienia trenera z takimi dokonaniami. W takim kontekście, że żaden z polskich trenerów nigdy nie prowadził znaczącego zagranicznego klubu czy zachodniej reprezentacji, więc dlaczego miałby stawiać na Polaka? Tylko czy Kazimierz Górski, zanim objął Biało-Czerwonych, pracował gdzieś za granicą? Jacek Gmoch? Antoni Piechniczek?
- Adam Nawałka też przed swym sukcesem z kadrą nie prowadził zagranicznych drużyn.
- Brawo! A otarł się z reprezentacją o półfinał mistrzostw Europy. Jeden karny zdecydował o tym, że nasi nie znaleźli się w najlepszej czwórce. Wracając do Santosa: miał mieszkać w Polsce, jeździć po ligowych meczach, wyłapywać talenty, poznawać polską mentalność. I co? Przylatywał od czasu do czasu, a reprezentację i tak wybierał głównie z grających za granicą. A nawet niekoniecznie grających; czasem tylko zaliczających kilkuminutowe wejścia na boisko w grach ligowych. Tymczasem ja mówię twardo: jeśli zawodnik ma grać w reprezentacji, musi być piłkarzem podstawowej jedenastki w klubie! Każda inna sytuacja – granie „ogonów” albo w ogóle siedzenie na ławie – wygląda komicznie w kontekście kadry narodowej.
- Michał Probierz sięga po grających – Patryka Pedę, Jakuba Piotrowskiego – i też spotyka się z krytyką.
- A ja wierzę w jego metody selekcji i prowadzenia kadry. Po co nam zagraniczny fachowiec za 200 tys. euro miesięcznie? A może uda się wykreować kolejnego rodzimego cudotwórcę? Zawsze byłem zwolennikiem polskiego selekcjonera.
- Ale Michał Probierz z Mołdawią też nie wygrał!
- To było jego pierwsze zgrupowanie. Przed meczem z Wyspami Owczymi miał raptem trzy dni na treningi, do tego dwa dni przed Mołdawią. Mógł się przyjrzeć zawodnikom, zobaczyć przez chwilę, czy są zdrowi, i już trzeba było grać.
- Nasi grali lepiej niż za Santosa?
- Oczywiście. Przynajmniej biegać zaczęli. Gonić. Walczyć. Z Czechami straciliśmy głupią bramkę; wszyscy obrońcy poszli w środek pola karnego, zostawili gościa za plecami, akurat dobrze trafił w piłkę. Remis, koniec nadziei na bezpośredni awans, ale mentalnie – moim zdaniem – to była już inna drużyna niż we wcześniejszych meczach. Trochę świeżej krwi wpłynęło do drużyny, i to widać.
- Może być jej więcej, gdyby selekcjonerowi jakimś cudem udało się przeforsować pomysł ze zgrupowaniem reprezentacji dla ligowców.
- Ja wiem, że od „moich” czasów w reprezentacji minęło wiele lat i zmieniły się zasady. Ale co złego było w tym, że w styczniu Kaziu Górski zabierał kadrowiczów na dziesięć dni do Jugosławii czy na Węgry po to, żeby zagrać parę spotkań nawet z klubowymi rywalami? Dawało mu to przegląd umiejętności potencjalnych kandydatów do reprezentacji, ale przede wszystkim cementowało zespół. I dziś też taki wyjazd – na 5-7 dni – też nikomu by nie zaszkodził, nie zakłócił klubowych przygotowań.
- Ale opór klubów pewnie będzie duży!
- Przecież liga startuje dopiero z końcem lutego! PZPN mógłby – i powinien – spróbować rozmawiać z klubami, których zawodnicy mogliby liczyć na powołania. Przecież Michał Probierz przez kilka dni nie „zmarnuje” klubom tych piłkarzy, nie „zepsuje” ich. A może znalazłby w tym czasie jakąś nową gwiazdkę?
- Da się to zrobić w tak krótkim czasie?
- Trzeba próbować. Ciągle przywołuję świętej pamięci Kazia Górskiego, ale on też cały czas szukał. W ostatniej chwili wymienił Mirka Bulzackiego na Władka Żmudę, a Jasia Domarskiego na Andrzeja Szarmacha. I tu patrzę już szerzej: nie chodzi tylko o dwa mecze barażowe, ale – w razie powodzenia naszych – także o przygotowania już do finałów EURO.
- Nasi kadrowi „weterani”: Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny, Kamil Grosicki powinni na te finały pojechać, jeśli awansujemy?
- Oczywiście. Jeśli wywalczą ten awans, to wyjazd na finały im się będzie należeć. „Lewy” w przyszłym roku kończy 36 lat. Ktoś powie „dużo”. Ale dziś dla piłkarza to nie jest tak zaawansowany wiek, jak to było w moich czasach.
- A jeśli – odpukać – się nie uda wywalczyć awansu? Co wtedy z Michałem Probierzem?
- Absolutnie dałbym mu szansę dokonania przebudowy reprezentacji.
- Przebudowy?
- A może nawet rewolucji. W przypadku niepowodzenia w barażach oczywistym jest, że część starszych zawodników będzie musiała odejść. Do początku eliminacji mistrzostw świata selekcjoner będzie mieć pół roku, by wpuścić jeszcze więcej świeżej krwi. Trzeba dać mu szansę popracować. Bo na razie wzięto go wyłącznie jako strażaka, a oczekuje się od niego, że zdziała cuda.