Kamil Wilczek w tym sezonie wyrósł na wielką gwiazdę ligi duńskiej. Po dwudziestu kolejkach tamtejszych rozgrywek polski napastnik przewodzi klasyfikacji strzelców. Snajper, który w przeszłości reprezentował barwy Piasta Gliwice, zagrał w 18 meczach. W spotkaniach tych zdobył łącznie 17 bramek. Mimo to, jego zespół traci do prowadzącego FC Midtjylland aż 18 punktów i plasuje się na 4. lokacie w tabeli. Niedawno głośno zrobiło się o Broendby z jeszcze jednego powodu. Klub postanowił włączyć się do akcji wspierającej środowiska LGBT. Poprosił swoich piłkarzy, by ci wyszli na boisko z tęczowymi opaskami. Kamil Wilczek w programie "Po Gwizdku" Sebastiana Staszewskiego szczerze przyznał, że ten pomysł nie do końca mu się podobał.
Kamil Wilczek nie ukrywał, że nie przepada, gdy ktoś coś mu nakazuje. A tak było w przypadku rzeczonej opaski. - W Danii ochrona homoseksualistów jest na poziomie wyższym niż w innych krajach. To jest zauważalne i często starają się narzucić ten ich styl. Nie każdemu to odpowiada. Ja nie lubię, jak mi się coś narzuca. Ja mam swoje poglądy. To nie znaczy, że kogoś lubię mniej lub bardziej - tłumaczył. Ostatecznie reprezentant Polski założył akcesorium. - Zrobiłem wyjątek, bo nie podobało mi się, jak ludzie reagują na inne osoby - podkreślił 31-letni napastnik.
Jednocześnie Kamil Wilczek przyznał, że gdyby nie wykonał polecenia, to mógłby się narazić na srogą krytykę. Groziło mu, że zostanie surowo osądzony za odmowę. - Duńczycy akurat mają to, że jeżeli tego nie wykonasz, to zrobią z ciebie homofoba czy złą osobę. Uważają bowiem, że nie zgadzasz się z ich przekonaniami. W pewnym momencie właśnie próbowali mi coś narzucić. Nie do końca mi się to podobało. Chodziło o kolorowe opaski (...). Nie mam z tym problemu, ale nie lubię jak ktoś mi to narzuca - stwierdził Wilczek.