- Jako dziecko nigdy w marzeniach nie myślałem o tym, że przez 11 lat będę grał w bardzo mocnym niemieckim klubie, z którym będę miał okazję zdobyć dwa mistrzostwa Niemiec, czy Puchary, że wystąpię finale Ligi Mistrzów w którym niewiele brakowało, żeby ten finał wygrać. Jeśli chodzi o reprezentację to szkoda, że Euro 2016 to szkoda, że to zakończyło się na karnych w ćwierćfinale. Żałuję też, że na mistrzostwach świata w 2018 w Rosji nie byliśmy jako drużyna w najlepszej formie – mówi nam 66-krotny reprezentant Polski Łukasz Piszczek.
„Super Express”: - Który moment ukształtował cię jako piłkarza?
- Zaczęło się w domu, bo tata i bracia grali w piłkę. Tata nawet do 40 roku życia, z wielką zresztą pasją. Zabierał nas na mecze i jak grał, to my gdzieś obok kopaliśmy sobie piłkę. Tak zaraziłem się pasją do piłki, ale nikt nie wymuszał na mnie, że muszę zostać piłkarzem. Rodzice dawali mi wsparcie i nie było dla nich ważne, czy wygrałem mecz czy przegrałem. Później przyszła decyzja o przejściu do Gwarka. Ja bardzo chciałem, ale tata musiał mocno przekonać mamę, bo to wiązało się z przeprowadzką do internatu. W domu były rozterki czy chłopak, który nigdy się nie ruszał z Goczałkowic, poradzi sobie sam. Jestem wdzięczny rodzicom za to, jak mnie ukierunkowali, jakie wartości mi przekazali, bo na tych wartościach opierałem swoją dalszą karierę.
- Na swojej drodze spotkałeś wielu trenerów. Którzy najbardziej pomogli ci dotrzeć do miejsca, w którym się znalazłeś?
- Bardzo ważne jest, na kogo trafisz i akurat ja zawsze trafiałem na ludzi, którzy byli mi pomocni. Trzeba pamiętać też, że w drużynie jest dwudziestu kilku zawodników i jeden może wziąć do siebie to, co mówi trener, a inny wpuści jednym uchem, a drugi wypuści. Ja akurat miałem w domu wpojone to, że jeśli ktoś starszy coś mówi, to jest to istotne. W Gwarku trenerzy Kowalski i Pańpuch pokazali mi, że trzeba walczyć o siebie, że każdy trening jest istotny. Powtarzali, że jeżeli nie będę rozpychać się łokciami i na chwilę się zdrzemnę na treningu, to w piłce jest taka konkurencja, że za chwilę pojawi się ktoś, kto mnie wygryzie. Ja na tych hasłach działałem i potem korzystałem z nich jako dojrzały piłkarz.
- Jednym z kluczowych momentów w twojej karierze było przestawienie cię z pozycji napastnika na prawą obronę przez Luciene'a Favre'a w Hercie Berlin. Co by było, gdyby to się nie zdarzyło?
- Pewnie jeszcze powalczyłbym na jakimś poziomie jako napastnik, ale na pewno nie zrobiłbym takiej kariery, jak w roli obrońcy. Na początku broniłem się rękami i nogami by nie grać na tej pozycji, ale okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Miałem duże rozterki, ale wokół mnie były osoby, które mówiły: "Łukasz, najważniejsze, że trener widzi cię na tej pozycji. Przekonaj sie i graj". Przypomniał mi się fizjoterapeuta w Hercie Berlin, który mówił: "Chłopie, czego ty chcesz? Przyszedłeś do Bundesligi, trener chce na ciebie postawić na tej pozycji to bierz to!"
- Niewykluczone, że zrobiłbyś jeszcze większą karierę, gdyby nie kontuzje. Ile w sumie miałeś operacji?
- Dwa razy biodra, później wszczepienie siatek w pachwiny no i jedna już w Goczałkowicach.
- Strzyka? Boli cały czas?
- Tak, ale ja akurat przyzwyczaiłem się do bólu i jest on u mnie na wyższym poziomie. Zdarzają się dni, że boli, ale chyba każdy człowiek tak ma.
- W 2013 roku długo grałeś z kontuzją biodra.
- Nie wiedziałem wtedy, że finałową stacją będzie finał Ligi Mistrzów. Chciałem grać do momentu, aż z niej odpadniemy. A my doszliśmy do finału. Już podczas operacji okazało się, że biodro było mocno naruszone i chrząstka w nim była w opłakanym stanie. Po operacji usłyszałem od lekarza, że tak słabego biodra w tym półroczu to on jeszcze nie widział. Dał mi 50 procent szans, że biodro jeszcze zafunkcjonuje i będę mógł wrócić do piłki. Niezbyt ciekawa perspektywa, ale po pierwszym szoku otrząsnąłem się z tego. Po trzech latach ciągłej presji i bólu okazało się, że po operacji i podczas rehabilitacji wcale nie tęskniłem za piłką.
- Rzadko widzimy piłkarzy płaczących po meczach, a na twojej twarzy po finale LM z Bayernem można było dostrzec łzy. Porażka tak bardzo bolała?
- Przegrany finał był jednym z powodów, bo ja i drużyna dużo poświęciliśmy, by się w nim znaleźć. Zdałem sobie też sprawę, że niedługo czeka mnie operacja i co najmniej pół roku przerwy. Emocje puściły.
- Swego czasu bardzo wiele mówiło się o twoim potencjalnym transferze do Realu Madryt. Było coś na rzeczy?
- Żadnych rozmów na temat kontraktu nie było. Natomiast było zapytanie, które otrzymała Borussia. Krąży taka anegdota, że prezes Watzke spotkał się z Jose Mourinho na stadionie w Berlinie i Portugalczyk mu powiedział, że byłem jedynym zawodnikiem, który mu odmówił. Ja nie rozmawiałem nigdy z Mourinho, ale szefowie BVB poinformowali go, że nie są zainteresowani sprzedażą mnie. W międzyczasie Nuri Sahin trafił do Realu i pisał mi wiadomości z pytaniem, czy nie chciałbym dołączyć do "Królewskich", bo przydałby im się ktoś dodatkowy na tej pozycji. Ja do tego podchodziłem "nierealnie" i raczej koncentrowałem się na Borussii. Wtedy mówiłem, że chciałbym zakończyć karierę w Borussii.
- Kto był najlepszym piłkarzem, z którym grałeś?
- Według mnie Marco Reus. Kontuzje przeszkodziły mu w tym, żeby być na jednym poziomie z tymi najlepszymi. Jego istynkt, prowadzenie piłki, podejście, swoboda w wykorzystywaniu sytuacji. Po kontuzjach nie było zupełnie widać tego, że jeszcze chwilę temu miał trzymiesięczną przerwę. Jego czucie piłki i poczucie przestrzeni było doskonałe. Zawsze mi się z nim bardzo dobrze grało.
- Przez lata narosło wiele mitów na temat twojego i Kuby Błaszczykowskiego konfliktu z Robertem Lewandowskim. Jaka jest prawda?
- Ja i Robert dołączaliśmy do Borussii w tym samym czasie, a Kuba był już tam trzy lata. Na początku trzymaliśmy się razem. Robert był moim sąsiadem, odwiedzaliśmy się dosyć często. Potem był taki czas, że doszło między nami do jakichś małych, młodzieńczych niedomówień. Każdy z nas miał swoje ego i nie był jeszcze gotowy, żeby na pewne tematy porozmawiać. Pojawiły się niedomówienia, których nie nazwałbym nigdy jakąś wielką kłótnią. Automatycznie nasze drogi zaczęły się rozchodzić, ale nigdy nie było tak, że nie mogliśmy porozmawiać. A teraz jak na to spojrzę, to było takie młodzieńcze zadufanie w sobie jednego i drugiego. Gdyby to miało się powtórzyć, to na pewno chciałbym porozmawiać na tematy, które nam nie pasowały. A teraz, jeśli gdzieś się spotkamy, to rozmawiamy normalnie i mamy bardzo dobry kontakt.
- Cezary Kucharski powiedział w „Przeglądzie Sportowym”, że zabolało was, kiedy Lewandowski stwierdził w jednym z wywiadów, że na początku w Niemczech nikt mu nie pomagał.
- Ja nie pamiętam takiego wywiadu, ktoś mi o nim powiedział. Jak teraz na to spojrzę, to może on miał na myśli osoby z klubu? Myślę, że to była błahostka, która została rozdmuchana. Mówiono, że my się nie lubimy, że się nie szanujemy. Szacunek zawsze był. Mimo że mieliśmy mniejszy kontakt poza boiskiem, to zawsze graliśmy bardzo profesjonalnie i świetnie się rozumieliśmy. Zawsze miałem z Robertem połączenie myślowe jeśli chodzi o wyrzuty z autu - zawsze wiedział, gdzie mu rzucę piłkę i robił ruch w daną przestrzeń.
- Podobno jednak wycięto cię z filmu o Lewandowskim.
- Widzę, że robi się z tego duży temat... Zapytał mnie o to Mati Borek w "Hejtparku". Dla mnie nie ma naprawdę żadnego problemu w tym, że nie znalazłem się w filmie. To jest film o Robercie i jeśli on, czy jego ludzie zdecydowali, że ten wątek nie jest w filmie potrzebny, to ja broń Boże się nie obrażam. W mojej książce to nie wiem, czy jest za mało, czy za dużo na temat Roberta... (śmiech).
Rozmawiał Przemysław Ofiara