Oczywiście nie jest to sens piłkarski. Jeśli już Franz chciałby z tą swoją zbieraniną – która tak naprawdę przecież z prawdziwą reprezentacją ma niewiele wspólnego – zagrać z Duńczykami, to przecież nie wlókłby jej na drugi koniec Eurazji, bo przez Bałtyk do Danii mamy krok. Rzecz jasna żadną atrakcją jest gra z 105. w rankingu FIFA Tajlandią, ani tym bardziej ze 140. Myanmar.
Korea Płn. wycofała się i Birmańczycy musieli ją zastąpić. No, chyba, że chce się pobić rekord reprezentacji Chin, która z Myanmarem wygrała 11:0. Ale wątpię.
Skoro odrzuciliśmy sportowy sens wyprawy, przejdźmy do prawdziwych motywów PZPN i selekcjonera. Jest nim MASAŻ TAJSKI. Ta sztuka powstała 2500 lat temu według wskazań Ayurwedy i Hatha Yogi. I jest twórczo rozwijana przez tysiące tajskich masażystek.
Nie ukrywajmy – taki masaż należy się polskiej piłce, skoro inne środki jej uzdrowienia zawiodły. Wymasowana odzyska wigor i będzie się odbijać zdecydowanie wyżej.
A poza tym w Bangkoku jest fajnie, a paru PZPN-owskich działaczy też chce się przelecieć.
Masaż tajski
Piłkarska reprezentacja Polski wybiera się w styczniu do Tajlandii na turniej o "Puchar Króla" i w związku z tym wielu t.zw. fachowców od futbolu zaczęło narzekać. Że po co tak daleko i tak bez sensu? A tymczasem sens jest.