Awans do finałów EURO uratuje prestiż polskiego futbolu, ale nie tylko o reputację tu chodzi, także o kasę. Umowy sponsorskie, sprzedaż biletów, zainteresowanie dyscypliną przekłada się na pieniądze. Oby nie wróciły czasy, w których na awans czekaliśmy 16 lat a ulubioną rozrywką mediów i kibiców było odliczanie godzin bez strzelonego gola. Drażni mnie dogryzanie Probierzowi i czepianie się jego wyborów personalnych. Byli prezesi, reprezentanci i trenerzy mają krótką pamięć. Od małego kocham koszykówkę, kiedyś grę ludzi inteligentnych ponad przeciętną. Dzisiejszy basket nie przypomina dawnego z taktycznymi łamigłówkami, finezyjną techniką, trenerami o strategicznych umysłach. Teraz średni zawodnik z Ameryki traktuje grę w Polsce jak gwiazda rocka chałturę w remizie, dyscyplina z założenia zespołowa przeradza się w indywidualną. Częsty obrazek z polskiej ligi to kozłowanie piłki na granicę limitu czasu i wariacki rzut za 3 punkty z nieprzygotowanej pozycji. Nie ma to nic wspólnego z eleganckim basketem Janusza Wichowskiego, Mieczysława Łopatki, Andrzeja Pstrokońskiego, Ryszarda Likierskiego. Wtedy tylko Mieczysław Młynarski i Edward Jurkiewicz rzucali jak najęci, ale nawet im zdarzało się dogranie do lepiej ustawionego kolegi. Mniej wymagającym kibicom taka bezmyślna strzelnica wystarcza, koneserom koszykówki niekoniecznie. Duży zamęt wprowadzają wszechobecne statystyki indywidualne na medialny użytek. Te wszystkie double-double, zbiórki i bloki, nie mają żadnego znaczenia, w sporcie zespołowym liczy się tylko wynik końcowy. Podobnie w piłce nożnej, gdzie drużyna mająca więcej posiadania piłki, strzałów, przebiegniętych kilometrów sromotnie przegrywa mecz. I za to futbol kochamy.
Wybitni ludzie polskiej lewicy kojarzyli się z taktem, kulturą osobistą, wrażliwością, poszanowaniem dialogu. Dziś polska lewica to agresja, knajacki język, kolesiostwo, bezideowość. Dlaczego lewicowi aktywiści słuszne nierzadko postulaty muszą wykrzyczeć, siłę argumentów zastępować argumentem siły złego słowa? Wielka jest różnica w kulturze wypowiedzi Aleksandra Kwaśniewskiego i Anny Marii Żukowskiej. Jej szef i idol Włodzimierz Czarzasty rechocze zamiast dać klapsa. O wychowaniu fizycznym w programie lewicy oczywiście ani słowa. Oni nawet nie wiedzą kim był Henryk Jordan, pionier rekreacji w Polsce, wielki patriota i wybitny lekarz o bardzo lewicowych poglądach. Założone przez doktora Jordana ogródki rekreacyjne i Towarzystwo Przyjaciół Dzieci to instytucje zapomniane. Jak spełniające podobną rolę orliki za minionych rządów. Super mamy wielkie stadiony i hale, ale bez oddolnego ruchu sportowego na lokalnych obiektach te giganty staną się martwe. Dobrze, że niektórych szkołach obchodzi się jeszcze Dzień Olimpijczyka. Historię sportu trzeba młodym ciekawie opowiedzieć a nikt tego nie zrobi lepiej niż dawni mistrzowie. Jak niedawno Tadeusz Mytnik, kolarski artysta w szkole na Kaszubach.
Kogo pamiętamy po zakończonej transmisji sportowej w telewizji? Oczywiście zawodników, rzadziej trenerów (chyba, że jest to Guardiola, Mourinho albo Klopp), czasami komentatorów (Szpakowski, Borek, Rudziński, Laskowski, Swędrowski). A telewizyjne danie przygotowują dla nas rzesze ludzi drugiego i trzeciego planu: elektrycy, dźwiękowcy, kamerzyści, charakteryzatorki, montażyści, kierownicy produkcji, szoferzy dowożący gości do studia). Dla nas to tylko lista płac w napisach końcowych a naprawdę bez tych ludzi nie obejrzelibyśmy żadnego meczu na szklanym ekranie. Bywając w telewizyjnym studiu zawsze jestem pełen podziwu dla tych wielu, którym tak wiele zawdzięczamy.